sobota, 14 lipca 2018

Podroz marzen ... part 1 / 6


 Part 1 / 6

 6450 km.... moja podroz marzen czyli wymarzone 40-te urodziny w wymarzonym miejscu ♥


To będzie jeden z najważniejszych moich wpisów, jeden z powodów dla których postanowiłam założyć  tego  bloga.

Cofając się do jego początków przypominam sobie to co z biegiem upływu czasu, lat mogłoby ulec zatarciu a wspomnienia  spisywane  „na bieżąco” na zawsze pozostawia tutaj ślad do którego zawsze będę mogła wrócić a to dla mnie bezcenne.
To będzie bardzo długi i osobisty wpis dlatego jego tytuł powinien zapewne brzmieć : TYLKO DLA WYTRWALYCH …:) bo duzo mam do opowiedzenia i pokazania bo to co widzialam na zawsze pozostanie w moim ♥ . Czesci bedzie kilka bo niesposob bylo opisac i pokazac to co przezylismy w 1 wpisie.
Długo zastanawiałam się jaki tytuł powinnam mu nadać i nieustannie mam w głowie tylko jedno … SPELNIONE MARZENIE i podróż życia w której uczestniczyłam z zapartym tchem.
Każdy z Nas ma marzenia, czasami bardzo przyziemne lub bardziej odlegle, nierealne ale samo posiadanie ich wypełnia nas często pięknym uczuciem chęcią spełnienia ich lub pewnego rodzaju tęsknotą jeśli są one odlegle lub trudne do realizacji.
Jak większość z Nas i ja miałam swoje małe - wielkie marzenie od wielu lat !!!!
W odniesieniu do tego o czym marzą inni, moje wydawało się raczej mało egzotyczne choć z wielu różnych czynników niemożliwe do realizacji od kilku lat. Zawsze było „nie po drodze” , realizacje jego zastępowałam tym co podpowiadał rozum, inne czynniki, wymuszały inne sytuacje i w ostatecznym rezultacie nieustannie odkładałam je na ‘potem” a z czasem przestalam już chyba wierzyć  ze w ogóle kiedykolwiek …bo to zawsze przecież nie po drodze a ja wybierając kierunek urlopu od 10 lat nieustannie w głowie miałam tylko mój  „dom” w Polsce .
Tak byłoby zapewne i tego lata gdyby nie mój mąż i jego idealny prezent na wyjątkowe 40-te urodziny jego zony … dal mi dużo więcej niż jest sobie w stanie wyobrazić  ….
Abstrahując od mojej dzisiejszej wiary i podejścia do niej od zawsze w różnych trudnych momentach życia był On…nieopisanie bliski mojemu sercu, Ten który zawsze pomagał mi w takim czasie i  powodował ze niemożliwe stawało się możliwe a po  krótkim czasie uśmiech sam pojawiał się na twarzy gdy na niego patrzyłam … Wielokrotnie wyobrażałam sobie jakby to było  moc do niego pojechać i stanąć przed jego grobem …i to jeszcze w takim miejscu, o którym przeczytałam kilka książek …ja, On i Watykan !!!!
Dla mnie mój wymarzony Watykan i Rzym były tym czym dla innych była być może Amazonia, Everest…teoretycznie tak bliski a jednocześnie zawsze nierealny i zamieniany na inne „potrzeby” wymuszone przez dany moment  . Tysiące ludzi odwiedza go każdego dnia a dla mnie mimo iż to nie na  końcu  świata  nieustannie pozostawał w sferze nieosiągalnych marzeń .
Z uwagi, iż moje urodziny przypadały w pierwszy dzień lata czyli 21 czerwca  moja podróż życia musiała rozpocząć się dużo wcześniej niż zazwyczaj planowany urlop …
Wyjazd w drugiej połowie czerwca kolidował ze szkołą  syna , która oficjalnie trwała jeszcze do 4 lipca ale po uzyskaniu zgody od dyrektora Collegu na wcześniejsze zakończenie nauki przez syna wszystko nabierało coraz bardziej realnych kształtów .
Wyjaz : niedziela 17 czerwca , cel: urodzinowy tydzień w Rzymie  !!!!
Ostatnie dni przed urlopem ciągnęły się nieubłaganie a ja codziennie zastanawiałam się czy to dzieje się na prawdę, czy rzeczywiście tam jadę, dojadę i będę ….
Jedynym zmartwieniem które burzyło ten zachwyt i niedowierzanie były moje futrzane chłopaki , myśl, smutek, strach  ze musze je zostawić na prawie 3 tygodnie była niemal tak samo silna jak radość z realizacji moich marzeń ale ten temat teraz pominę choć zapewne zrozumieją mnie wszyscy posiadacze zwierząt . Od dnia wyjazdu do dnia powrotu kilka razy dziennie dostawałam ich zdjęcia, filmiki z nimi od mojego anioła Marty i jej męża którzy kilka razy dziennie zaglądali do nich otaczając ich czymś dużo więcej niż tylko przyjacielską opieką.

Niedziela, 17 czerwca , godzina 7 rano


 …samochód gotowy do drogi a w środku ja pełna ekscytacji, emocji, adrenaliny , szczęścia, niedowierzania i gotowa wyruszyć w moją „ podróż życia” !!!!


Do pokonania 1005km przez zachodnią Francje, Prowansje, Lazurowe wybrzeże do miasteczka tuz przy granicy z Monaco i Włochami gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel by odpocząć przed drugim finałowym odcinkiem do głównego celu naszej podroży.  
Żeby tradycji stało się zadość  o 7.03 czyli 3 minuty po wyjeździe spod bramy domu przestały działać 2 GPS-y,  i nawigacja w naszych 3 telefonach.  Zawsze przezorna i ubezpieczona, nauczona wcześniejszymi doświadczeniami nigdy nigdzie nie ruszam się bez dokładnych map i rozpisanej trasy naszych podroży.  Mapy mówiły jasno … najpierw kierujemy się na Bordeaux a potem jeśli los dopomoże droga powinna się nieco rozjaśnić  …co tez miało miejsce po ok przejechaniu pierwszych 100 km, nagle wszystkie urządzenia wróciły do łask i tak już pozostało do końca tego dnia .



Gdy wsiadłam do samochodu wiedziałam ze nie ma odwrotu, ze „nic” się nie wydarzyło, że jestem tu i teraz i rozpoczynam to na co czekałam tak długo …no i ruszyliśmy.   




Z każdym przejechanym kilometrem, z każdą kolejna godzina byłam bliżej … 
Moje emocje chyba udzieliły się wszystkim , tak wielka radość, oczekiwania jakie miało każde n Nas towarzyszyło nam każdej minuty w czasie podroży która mijała nam cudownie. Mimo iż nasza droga prowadziła jedynie  przez autostrady oczy cieszył widok zza okien samochodu , widoki już nam znane z wcześniejszej podroży przez Prowansje
Późnym popołudniem podjechaliśmy pod hotel  , cudowne, malownicze, stare , bajeczne, czarujące miasteczko na lazurowym wybrzeżu : VILLENEUVE-LOUBET.



Po szybkim prysznicu i kolacji mimo przejechanych 1000 km każdy z nas był gotowy na spacer uliczkami które wiodły nas o hotelu. Mimo zmęczenia, mimo upału każdy krok sprawiał nam wielka radość bo to co odsłaniały nam kręte i  stromo do góry wijące się uliczki rekompensowały wszystko !!!!
Wszyscy mieliśmy wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu a my gdzieś setki lat wcześniej podziwiając to co przetrwało tyle lat … aż żal było wracać do hotelu lecz noc nadchodziła wielkimi krokami a my musieliśmy przecież odpocząć przed kolejnym  intensywnym dniem , który nas czekał nazajutrz…























Tak jak nocy poprzedzającej wyjazd tak i tej praktycznie nie zmrużyłam oka ale to nie miało żadnego znaczenia gdyż adrenalina, emocje sprawiały ze byłam jak nowonarodzona …


Poniedziałek, 18 czerwca, godz 9.00


Kawa wypita i w drogę !!!! Pierwsze kilka kilometrów od wyjazdu spod hotelu patrzyłam i nie wierzyłam oczom w to co widziałam … jak piękna jest nasza planeta wiedziałam oglądając setki filmów podróżniczo -przyrodniczych…ale gdy widzi się takie krajobrazy na wyciagnięcie dłoni, tak inne niż codzienna rzeczywistość . Człowiek zamilka i milczy…patrzy i milczy, patrzy , wzdycha , rozmyśla… i wciąż pojawia się jedna i ta sama myśl…Boże jak pięknie !!! ( zdjec brak...chyba szok spowodowal ze nie pomyslalam zeby zrobic choc jedno ) 


Tuz po minięciu granicy Francusko –Włoskiej i zjazdu  w prawo do Monako my jadąc prosto  zjechaliśmy na pobocze by chłonąc to co zobaczyły nasze oczy a zobaczyły raj … Mimo iż był to wczesny i nieco zamglony poranek  serce bilo szybciej bo byłam już na tak wytęsknionej, wymarzonej włoskiej ziemi !
10 min w ciszy, poza autem , powiew wiatru i i bezkres wzgórz, wody a wszystko tajemniczo przykryte mgłą która zanikała z każdym kolejnym kilometrem odsłaniając a tym samym i delikatnie dozując nam  to co było najpiękniejsze …
Pierwszy zjazd, parking i postój by natychmiast spróbować włoskiej kawy  :)
Zadziwiające jest jak bez znajomości włoskiego przy niklej znajomości francuskiego i angielskiego  kelnerek można zamówić dużą kawę a otrzymać  niemal jej naparstek  hihi ale jak pyszny naparstek :)  !!!




  Cel dnia : upragniony Rzym ale zanim On...

cdn... 



środa, 30 maja 2018

Deszczowo ...

Od kilku dni znowu pogoda Nas nie rozpieszcza, wciąż pada, burze i ponuro ... absolutnie nic się nie chce !!!
Mimo trudnych warunków ogród się nie poddaje choć do tego jakby mógł wyglądać w bardziej sprzyjających warunkach niestety mu daleko ale i tak cieszy  :) !!!

A wiec deszczowa , burzowa i zapłakana prowincja ... z chwilowymi przebłyskami słonka














środa, 23 maja 2018

Majowo ...

Zajrzałam ostatnio i chwilowo zniknęłam ale to tylko na chwilkę .... powód banalny , nawal obowiązków , doba za krotka ...i do tego pogoda okropna która towarzyszyła nam przez ostatnie tygodnie .
Wiem, ze pewnie trudno w to uwierzyć gdy w Polsce słonko rozpieszcza wszystkich od kilku tygodni a u nas pierwszy raz od kilku lat wiosna pełna deszczu, zimna i wiatrów...
Od 2 tyg i do nas w końcu zawitało słonko a wraz z nim róże które mimo iz w bardzo zlej kondycji zaczynają rozkwitać ku mojej wielkiej radości.
Ostatnie 2 weekendy , poranki delektuje sie tym co widza moje oczy podczas porannej kawy na tarasie ...zapach róż, promienie słonka...nie pragnę więcej :)

Niebawem bardzo ważna podroż przede mną ...wyjątkowa, magiczna... ale o tym kolejnym razem :)...

A póki co  voila :) ....



















PS. taras, magiczna skrzynia ;) ... to wszystko złote ręce męża który wszystko stworzył w ... 3 dni :) ...wiem, jak to brzmi ale tak, to prawda...3 dni i mam nowe ulubione miejsce w ogrodzie :) !!!
Brawo dla mojego czarodzieja