Part 1 / 6
6450 km.... moja podroz marzen czyli wymarzone 40-te urodziny w wymarzonym miejscu ♥
To będzie jeden z
najważniejszych moich wpisów, jeden z powodów dla których postanowiłam założyć tego
bloga.
Cofając się do
jego początków przypominam sobie to co z biegiem upływu czasu, lat mogłoby ulec
zatarciu a wspomnienia spisywane „na bieżąco” na zawsze pozostawia tutaj ślad
do którego zawsze będę mogła wrócić a to dla mnie bezcenne.
To będzie bardzo długi
i osobisty wpis dlatego jego tytuł powinien zapewne brzmieć : TYLKO DLA
WYTRWALYCH …:) bo duzo mam do opowiedzenia i pokazania bo to co widzialam na zawsze pozostanie w moim ♥ . Czesci bedzie kilka bo niesposob bylo opisac i pokazac to co przezylismy w 1 wpisie.
Długo
zastanawiałam się jaki tytuł powinnam mu nadać i nieustannie mam w głowie tylko
jedno … SPELNIONE MARZENIE i podróż życia w której uczestniczyłam z zapartym
tchem.
Każdy z Nas ma
marzenia, czasami bardzo przyziemne lub bardziej odlegle, nierealne ale samo
posiadanie ich wypełnia nas często pięknym uczuciem chęcią spełnienia ich lub
pewnego rodzaju tęsknotą jeśli są one odlegle lub trudne do realizacji.
Jak większość z
Nas i ja miałam swoje małe - wielkie marzenie od wielu lat !!!!
W odniesieniu do
tego o czym marzą inni, moje wydawało się raczej mało egzotyczne choć z wielu
różnych czynników niemożliwe do realizacji od kilku lat. Zawsze było „nie po
drodze” , realizacje jego zastępowałam tym co podpowiadał rozum, inne czynniki,
wymuszały inne sytuacje i w ostatecznym rezultacie nieustannie odkładałam je na
‘potem” a z czasem przestalam już chyba wierzyć
ze w ogóle kiedykolwiek …bo to zawsze przecież nie po drodze a ja
wybierając kierunek urlopu od 10 lat nieustannie w głowie miałam tylko mój „dom” w Polsce .
Tak byłoby
zapewne i tego lata gdyby nie mój mąż i jego idealny prezent na wyjątkowe 40-te
urodziny jego zony … dal mi dużo więcej niż jest sobie w stanie wyobrazić ….
Abstrahując od
mojej dzisiejszej wiary i podejścia do niej od zawsze w różnych trudnych
momentach życia był On…nieopisanie bliski mojemu sercu, Ten który zawsze
pomagał mi w takim czasie i powodował ze
niemożliwe stawało się możliwe a po
krótkim czasie uśmiech sam pojawiał się na twarzy gdy na niego patrzyłam
… Wielokrotnie wyobrażałam sobie jakby to było
moc do niego pojechać i stanąć przed jego grobem …i to jeszcze w takim
miejscu, o którym przeczytałam kilka książek …ja, On i Watykan !!!!
Dla mnie mój
wymarzony Watykan i Rzym były tym czym dla innych była być może Amazonia,
Everest…teoretycznie tak bliski a jednocześnie zawsze nierealny i zamieniany na
inne „potrzeby” wymuszone przez dany moment
. Tysiące ludzi odwiedza go każdego dnia a dla mnie mimo iż to nie
na końcu
świata nieustannie pozostawał w
sferze nieosiągalnych marzeń .
Z uwagi, iż moje
urodziny przypadały w pierwszy dzień lata czyli 21 czerwca moja podróż życia musiała rozpocząć się dużo
wcześniej niż zazwyczaj planowany urlop …
Wyjazd w drugiej
połowie czerwca kolidował ze szkołą syna
, która oficjalnie trwała jeszcze do 4 lipca ale po uzyskaniu zgody od dyrektora
Collegu na wcześniejsze zakończenie nauki przez syna wszystko nabierało coraz
bardziej realnych kształtów .
Wyjaz : niedziela
17 czerwca , cel: urodzinowy tydzień w Rzymie
!!!!
Ostatnie dni
przed urlopem ciągnęły się nieubłaganie a ja codziennie zastanawiałam się czy
to dzieje się na prawdę, czy rzeczywiście tam jadę, dojadę i będę ….
Jedynym
zmartwieniem które burzyło ten zachwyt i niedowierzanie były moje futrzane
chłopaki , myśl, smutek, strach ze musze
je zostawić na prawie 3 tygodnie była niemal tak samo silna jak radość z
realizacji moich marzeń ale ten temat teraz pominę choć zapewne zrozumieją mnie
wszyscy posiadacze zwierząt . Od dnia wyjazdu do dnia powrotu kilka razy
dziennie dostawałam ich zdjęcia, filmiki z nimi od mojego anioła Marty i jej męża
którzy kilka razy dziennie zaglądali do nich otaczając ich czymś dużo więcej
niż tylko przyjacielską opieką.
Niedziela, 17
czerwca , godzina 7 rano
…samochód gotowy do drogi a w środku ja pełna
ekscytacji, emocji, adrenaliny , szczęścia, niedowierzania i gotowa wyruszyć w
moją „ podróż życia” !!!!
Do pokonania
1005km przez zachodnią Francje, Prowansje, Lazurowe wybrzeże do miasteczka tuz
przy granicy z Monaco i Włochami gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel by odpocząć
przed drugim finałowym odcinkiem do głównego celu naszej podroży.
Żeby tradycji
stało się zadość o 7.03 czyli 3 minuty
po wyjeździe spod bramy domu przestały działać 2 GPS-y, i nawigacja w naszych 3 telefonach. Zawsze przezorna i ubezpieczona, nauczona
wcześniejszymi doświadczeniami nigdy nigdzie nie ruszam się bez dokładnych map
i rozpisanej trasy naszych podroży. Mapy
mówiły jasno … najpierw kierujemy się na Bordeaux a potem jeśli los dopomoże
droga powinna się nieco rozjaśnić …co tez miało miejsce po ok przejechaniu
pierwszych 100 km, nagle wszystkie urządzenia wróciły do łask i tak już
pozostało do końca tego dnia .
Gdy wsiadłam do
samochodu wiedziałam ze nie ma odwrotu, ze „nic” się nie wydarzyło, że jestem
tu i teraz i rozpoczynam to na co czekałam tak długo …no i ruszyliśmy.
Z każdym
przejechanym kilometrem, z każdą kolejna godzina byłam bliżej …
Moje emocje chyba
udzieliły się wszystkim , tak wielka radość, oczekiwania jakie miało każde n
Nas towarzyszyło nam każdej minuty w czasie podroży która mijała nam cudownie.
Mimo iż nasza droga prowadziła jedynie
przez autostrady oczy cieszył widok zza okien samochodu , widoki już nam
znane z wcześniejszej podroży przez Prowansje …
Późnym
popołudniem podjechaliśmy pod hotel ,
cudowne, malownicze, stare , bajeczne, czarujące miasteczko na lazurowym
wybrzeżu : VILLENEUVE-LOUBET.
Po szybkim
prysznicu i kolacji mimo przejechanych 1000 km każdy z nas był gotowy na spacer
uliczkami które wiodły nas o hotelu. Mimo zmęczenia, mimo upału każdy krok
sprawiał nam wielka radość bo to co odsłaniały nam kręte i stromo do góry wijące się uliczki
rekompensowały wszystko !!!!
Wszyscy mieliśmy
wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu a my gdzieś setki lat wcześniej
podziwiając to co przetrwało tyle lat … aż żal było wracać do hotelu lecz noc
nadchodziła wielkimi krokami a my musieliśmy przecież odpocząć przed
kolejnym intensywnym dniem , który nas
czekał nazajutrz…
Tak jak nocy
poprzedzającej wyjazd tak i tej praktycznie nie zmrużyłam oka ale to nie miało
żadnego znaczenia gdyż adrenalina, emocje sprawiały ze byłam jak nowonarodzona
…
Poniedziałek, 18 czerwca,
godz 9.00
Kawa wypita i w drogę
!!!! Pierwsze kilka kilometrów od
wyjazdu spod hotelu patrzyłam i nie wierzyłam oczom w to co widziałam … jak
piękna jest nasza planeta wiedziałam oglądając setki filmów podróżniczo -przyrodniczych…ale
gdy widzi się takie krajobrazy na wyciagnięcie dłoni, tak inne niż codzienna
rzeczywistość . Człowiek zamilka i milczy…patrzy i milczy, patrzy , wzdycha ,
rozmyśla… i wciąż pojawia się jedna i ta sama myśl…Boże jak pięknie !!! ( zdjec brak...chyba szok spowodowal ze nie pomyslalam zeby zrobic choc jedno )
Tuz po minięciu
granicy Francusko –Włoskiej i zjazdu w
prawo do Monako my jadąc prosto zjechaliśmy na pobocze by chłonąc to co
zobaczyły nasze oczy a zobaczyły raj … Mimo iż był to wczesny i nieco zamglony
poranek serce bilo szybciej bo byłam już
na tak wytęsknionej, wymarzonej włoskiej ziemi !
10 min w ciszy, poza
autem , powiew wiatru i i bezkres wzgórz, wody a wszystko tajemniczo przykryte
mgłą która zanikała z każdym kolejnym kilometrem odsłaniając a tym samym i
delikatnie dozując nam to co było
najpiękniejsze …
Pierwszy zjazd,
parking i postój by natychmiast spróbować włoskiej kawy :) …
Zadziwiające jest jak
bez znajomości włoskiego przy niklej znajomości francuskiego i
angielskiego kelnerek można zamówić dużą
kawę a otrzymać niemal jej
naparstek hihi ale jak pyszny naparstek :) !!!
Cel dnia : upragniony
Rzym ♥ ale zanim On...
cdn...