piątek, 21 grudnia 2012

Magia swiat ...






Bedac tu od niemal 5-ciu lat z kazdym rokiem dostrzegam wiecej… wiecej wlasnych tesknot, wspomnien, zapachow…

Ja …ukochana najmlodsza coreczka swojego tatusia dorasalam w swiecie pieknej rodzicielskiej milosci, bezinteresownej i czystej jak biel platkow sniegu.

Od zawsze Swieta Bozego Narodzenia byly czyms nadwyraz wyjatkowym i mimo tego iz bylam dzieckiem wcale nie chodzilo o wymarzone prezenty…wiec o co ???

…zdecydowanie najbardziej czekalam na wiele nastepujacych po sobie zdarzen, ktore tak latwo bylo mi wtedy przewidziec…

Tradycja bylo iz przy wyborze choinki musialam byc Ja…ja i On… najwieksza milosc mego zycia, zakochany bez grannic w swojej corce ojciec rodziny, ktorego wielbilam pod kazdym wzgledem…ale taki wlasnie dla mnie byl…

2 dni przed wigilia nadchodzil  "odpowiedni "  czas aby wyruszyc na lowy...

On i ja …

Doskonale pamietam jak trzymajac mnie za reke szlismy w zazwyczaj mrozny poranek wybierac nasze bozonarodzeniowe drzewko.

Moj tato byl bardzo wysokim mezczyzna…pamietam jego cieplo gdy trzymal moja mala raczke a ja szybko przebieralam nozkami aby nadazyc za jego krokiem…mimo iz on szedl wolno, przy takiej roznicy naszego wzrostu dla mnie kazdy krok byl jak pewien dystans do pokonania…ale aby nie zburzyc tej magicznej chwili z wielka radoscia przebieralam nozkami, chwilami niemal unoszac sie nad ziemia…

Ostateczny wybor choinki zawsze nalezal do mnie, kryteriow duzo nie bylo, miala byc zywa i niemal najwieksza jaka znajdziemy…

Powrotna droga wygladala niemal identycznie. Radosc towarzyszaca ekscytacji wyprawy po swiateczne drzewko zmieniala sie w radosc z jej posiadania…

On nadal trzymal mnie za reke a w drugiej trzymal drzewko, ktore ciagnal za soba po ziemi…a ona wydawala wtedy cudowny szelest i zapach…a ja zdecydowanie czesciej swoja glowe miala zwrocona do tylu podziwiajac jej rozmiary…

Tradycja byla jedna, choinka musiala odlezec swoje na zewnatrz aby ubrac ja zawsze w wieczor poprzedzajacy wigilijna kolacje.

Caly dzien podpatrywalam ja przez kuchenne okno nie mogac doczekac sie kiedy juz nadejdzie ten wlasciwy moment…

Tato zchodzil do piwnicy i z najwyzszej polki sciagal wielkie pudla, ktore skrywaly w sobie wszystkie swiateczne dekoracje.

Na honorowym miejscu zawsze wisial moj szklany zajaczek…zajaczek, ktory jako 3-latka dostalam w prezencie gwiazdkowym… moment w ktorym trzymana na rekach przez niego wieszalam go na najwyzszej galazce oznaczal,ze nasze swiateczne drzewko bylo gotowe aby na dobre rozpoczac swiateczny czas.

Mamusia jak zawsze pochlonieta przygotowywaniem swiatecznych przysmakow wiekszosc czasu spedzala na kuchennych obowiazkach a ja do pozna w nocy i od samiutkiego ranka, czesto jeszcze przed switem siedzialam juz obok choinki wpatrzona w kolorowe lampki i gleboko wdychajac nieziemski zapach naszego drzewka.

Od wczesnego popoludnia mamusia zaczynala nakrywac swiateczny stol…byl wyjatkowy obrus ( uzywany jedynie raz w roku na wigilie) , stara swiateczna zastawa…kszatajac sie po domu w oczekiwaniu na kolacje upajalam sie kazda minuta , ktora przynosila coraz to wiecej swiatecznej i magicznej atmosfery.

Gdy na niebie zablysla pierwsza gwiazdka oznaczalo to,iz mozemy zasiasc cala rodzina i upajac sie MAGIA swiat…

Oprocz zapachu choinki, starej zastawy, obrusa…najbardziej pamietam zapach taty…tego jedynego wieczoru, raz w roku ubieral sie w odswietna koszule i niezwykle zadbany, wyperfumowany woda kolonska zasiadal do wigilijnego stolu…

Siedzac obok niego upajalam sie zarowno jego silnym zapachem jak i choinki, ktora byla na wyciagnioecie dloni…

Po przepysznej kolacji, barszczu z uszkami, pierogach, karpiu, sledziu, wszelakich salatkach …nadchodzil czas prezentow…

Jako najmlodszy czlonek rodziny wyciagalam po kolei wszystkie pakunki spod choinki i zanosilam wszystkim czlonkom rodziny.

Mamusia jak zawsze cieszyla sie z " kolejnych " kosmetykow, rekawiczek, portfela…siostry znacznie starsze ode mnie chichotaly gdy otwieraly swoje "odziezowe " prezenty…i tata, ktory co roku tak samo "zaskoczony " z kolejnej pary kapci, calego peku skarpet…i kolejnej wody kolonskiej…usmiechal sie do mnie.

To wlasnie byla MAGIA…magia, ktora po woli zaczynala sie zmieniac…najpierw gdy w wieku moich 18-tu lat nagle zmarl tata…i ostanie 7 lat bez mamy…

…Ostatni raz zasiadlam do naszego rodzinnego , wigilijnego stolu zaslanego tym samym swiatecznym obrusem…5 lat temu, gdy w drugi dzien swiat zabierajac najpiekniejsze wspomnienia wsiadlam do samolotu i rozpoczelam nowy, nielatwy rozdzial wlasnego zycia…



To beda nasze 4-te Swieta Bozego Narodzenia tutaj… staram sie aby nie zabraklo swiatecznej atmosfery, ktora tworzy wyjatkowy klimat, aby zapach choinki wypelnial caly dom, by miec swoj "wyjatkow " obrus jedynie na ta okazje… by moj syn mogl poczuc wlasna MAGIE SWIAT…

Nigdy nie zapomne zapachu naszych choinek , kszatajacej sie mamy i zapachu wody kolonskiej… to moje najwieksze, najcenniejsze i najbardziej skrywane tesknoty...

W Polsce pozostawilam nie tylko swoje siostry ale i wspanialych przyjaciol , ktorych posiadanie jest dla mnie bezcenne.
I tak od 4 lat z poczatkiem grudnia otrzymuja a raczej z utesknieniem czekam na pachnacy pakunek, ktory przybywa do mnie z rodzinnego kraju...to ukochana Pani Ela, jak co roku szykuje i wysyla nam woreczek suszonych grzybkow, ktore rozpoczynaja wigilijna uczte w uszkach w barszczu...

Okolo 1.5miesiaca przed swietami zaczynaja pojawiac sie zwiastuny nadchodzacych swiat...i zawsze wtedy moj syn pyta:

- Mamus, czy to juz niedlugo choinka i ...i te wszystkie pysznosci... te uszy w tym czerwonym ?????
- a ja odpowiadam,ze tak, ze to juz niebawem:)
- Mateusz: Matusiu jak ja kochem te uszy, te inne potrawy, kocham to...to wszystko! I grzybki przyjda poczta, ciekawe czy  twoja  Pani juz nam grzybki wyslala do tych "uszow" ????

Najcudowniejsze jest to,ze swieta kojarza mu sie z choinka, kolendami, uszkami w barszczu i o prezentach nawet nie wspomina:)...bynajmniej na poczatku;)...
Raz nawet gdy blagal mnie abym zrobila barszcz z uszkami na obiad a ja odpowiedzialam,ze to nasza wyjatkowa potrawa, ktora kosztujemy tylko w wyjatkowy wieczor....zaproponowal, ze na najblizsze urodziny zamiast tortu to on wolalby barszcz z uszkami:)...bo to przeciez tez jest wyjakowy dzien:)...

Tej wiosny gdy bylam 2 dni w Polsce zabralam z rodzinnego domu swiateczna zastawe, tz nie wszystko...mimo wielu "za" i "przeciw" zabralam jednak nasza stara waze do swiatecznego barszczu i kilka drobiazgow...
Tak wiec ta wigilie rozpoczniemy tradycyjnie od barszczu z uszkami podanymi w wyjatkowym naczyniu, potem pierogi z kapustka i grzybkami, karp, salatki...

...juz znow czuje magie swiat...calkowicie inna niz przed laty, za ktora niewiarygodnie tesknie... ale czuje i to jest najwazniejsze...








środa, 5 grudnia 2012

Couronne de Noël ...

Sezon "wiankowy" rozpoczety :)...
Zapewne gdyby nie potrzeba chwili tz szkolnego kiermaszu na ktory owe wianki przygotowalam razem                    z synusiem prace reczne rozpoczelabym nieco pozniej :)...
ale sa...oto one ...juz po woli zaczynam czuc atmosfere zblizajaych sie swiat...
na razie dwa ale to dopiero poczatek :)...




i drugi....










czwartek, 29 listopada 2012

Pachnace letnie tesknoty....

Dzisiaj byl pierwszy z chlodniejszych dni ... w dzien temperatura z 15C spadla do 7C...
Weekend zapowiada sie chlodno i pochmurno..
Wlasnie siedze z kubkiem goracej herbaty, uwielbiam polaczenie cytryny z imbirem...i tak sobie mysle... oby do wiosny a potem do lata:)...
Oj jak juz tesknie za widokiem kwitnacych roz i ogrodu skapanego w odcieniach ulubionego fioletu..
Na poprawe nastroju zajrzalam ...do swoich letnich "wspomnien"...
voila...oto kilka z nich:)... moje roze, moj ogrod, moja pasja...












środa, 28 listopada 2012

Zatrzymany czas ...

Dzisiaj patrzac na zaplakane chwilami niebo tesknie juz za slonecznym latem, zapachem roz i ogrodem pelnym motyli, pszczol i swierszczy...
Ale mam cos, co przypomina mi o tych slonecznych chwilach...
Jesienia zaczynam doceniac bukiety, ktore robilam latem...czesc z kwiatow zwiedla ale sa i takie, ktore pozostaly do dzisiaj ...
A wiec kilka migawek z zasuszonych kompozycji hortensjowo-lawendowych.... ktore przypominaja mi wspaniale, letnie wieczory...










niedziela, 25 listopada 2012

Malymi kroczkami...do spelniania marzen..

     Dzisiaj wracam z radoscia do mojej milosci do kamienia...a raczej ciepla jakie daje wnetrzom...

Domek jeszcze nie oskubany ale zdecydowanie w planach na przyszlosc...ale za to skonczona jadalnia:)...

W koncu po kilku dniach proby spelnienia marzenia o kamiennej jadalni...udaly sie )!

Zapewne wymaga jeszcze "dopieszczenia" ale juz ja uwielbiam bo jest taka o jakiej marzylam...

Niespodziewanym bonusem przy "odkrywaniu" kamiennej sciany okazal sie komin...a jak jest komin to musi byc kominek:)...tz taka mysl pojawila sie natychmiast po tym jak wsrod pylu ukazal sie komin...
Czesto mamy rozne marzenia ale jesli tylko mozemy je spelniac...robmy to:)!

Wizje mialam od samego poczatku:)...choc z czasem pojawily sie i obawy czy aby na pewno bedzie tak jak sobie wymarzylam...

...dzisiaj skonczona...jest...oto ona...
mam nadzieje,ze nikogo nie rozczaruje:)...i poczujecie jak to napisalam wczesniej "magie kamienia"...


na poczatek jadalnia ...stan jaki zastalismy po kupnie dmku:)...



nastepnie nasza jadalnia po "wstepnym" remoncie ...


i kamienna...:)....






czwartek, 22 listopada 2012

O moim aniele o golebim spojrzeniu i prawdziwej przyjazni...




1-szy czerwca 2005 roku...1-szy czerwca Dzien Dziecka...dzien, ktory przez uwczesne 27 lat nieustanie kojarzyl mi sie z cieplym usiechem ukochanej mamy.
Tego dnia w wyjatkowy dla siebie sposob okazywala to co najcudowniejsze...choc rownie dobrze kazdego innego dnia czulam niemal ta sama matczyna, nieopisana milosc... Mimo,iz nie bylam juz dzieckiem ona nigdy nie zapominala o tym dniu...

Od 2005 roku jest to jeden z najtrudniejszych dni...mam syna i staram sie aby i jemu dostarczac w tym dniu to wszystko czego sama doswiadczylam jako dziecko lecz mimo uplywu 7 lat jeszcze nie jestem gotowa...
To wlasnie wtedy na moich rekach po 4 lata ciezkich zmagan z choraba odeszla moja mama, moja kochana mamusia...najcudowniejszy czlowiek jakiego poznalam i z utrata ktorego nigdy sie nie pogodze...
Miedzy innymi jej brak spowodowal,ze podjelam decyzje o opuszczeniu rodzinnego domu i wyjazdu daleko stad...by zaczac nowy rozdzial zycia, by nie czuc bolu, tesknoty za tymi, ktorzy odeszli...

Za Polska i domem zaczelam tesknic juz pierwszego dnia gdy tylko wysiadlam z samototu i uswiadomilam sobie gdzie jestem...
Miliony razy w glowie pytalam sama siebie co ja tutaj robie, gdzie wlasciwie jest moje miejsce, czy postepuje slusznie...
Z roznych przyziemnych i mniej waznych powodow do Polski pojechalam dopiero po 2.5 roku pobytu we Francji.
Wakacje spedzone w rodzinnym domu, ktory byl moja oaza szczescia i tesknot planowalam z najmniejszymi szczegolami...nocami snilam jak otwieram drzwi i widze to co pozostawilam tak dlugio czas temu...

Podczas naszego wyjazdu domem "opiekowali" sie znajomi, ktorzy przez pewien czas tam zamieszkali...

W noc poprzedzajaca wylot do Polski nie moglam zasnac, emocje, radosc, szczescie nie pozwolily na wyciszenie i odprezenie.
Rano o godz 6-tej juz bylam gotowa aby tak jak 2.5 roku wczesniej z walizkami jechac na lotnisko...aby odbyc tak wazna podroz w moim zyciu...tym razem nie byl to wyjazd lecz "powrot" do korzeni...do kraju, rodziny, do rodzinnego domu, ktory byl moim najwiekszym skarbem...

Podroz ciagnela sie niemilosiernie choc sam lot uplynal nam bardzo milo... moje chlopaki spali a ja patrzeac w chmury juz jedna noga przekraczal prog domu...
Po przesiadce w Berlinie i malych opoznieniach...wracalam tam gdzie zostawilam swoje serce...
Nadchodzil wieczor a ja jak dziecko cieszylam sie z kazdego kilometra, ktory przyblizal nas do celu podrozy...
Po przekroczeniu granicy Niemiecko-Polskiej oboje z mezem jak dzieci cieszylismy sie,ze jestesmy juz w domu choc tak naprawde do domu brakowalo jeszcze wiele kilometrow.
Przez okno pokazalismy synowi granice a on widzac nasza radosc ( czym nas bardzo rozsmieszyl) krzyknal:

Mamusiu, to Polska !
Jestesmy w Polsce!
Jestesmy juz w domu!!!!!
Mamusiu jak tu PIEKNIE!!!!!

Wszystko by sie zgadzalo gdyby nie fakt,ze po minieciu granicy dluzszy czas jechalismy droga wzdluz lasow i pol... nie wiem co tak zachwycilo mojego syna ale zapal i radosc z jaka wypowiadal te zachwyty...zapamietam do konca zycia.
W sumie przez 2.5 roku niemal codziennie ogladalismy zdjecia z Polski, zdjecia domu...wiec i jego radosc nie miala konca.

O godz 22-iej przekrecilam klucz w drzwiach...byla to chwila o jakiej nieustannie marzylam przez tak dlugi czas, nigdy wczesniej i juz nigdy pozniej nie czekalam na nic az tak bardzo, z taka tesknota, marzeniami i wspomnieniami...
Mateusz przez cala droge opowiadal jak bedzie wygladala jego pierwsza noc w "starym" czerwonym lozku , ktore kupilismy rok przed wyjazdem, jak bardzo sie stesknil za swoimi zabawkami ...a ja wiedzialam,ze bedzie to wyjatkowa noc w starej sypialni....ze bedzie to pierwsza noc od tak dawna, kiedy zasne spokojna, szczesliwa i niemal pijana ze sczescia,ze wrocilam...ze jestem tutaj gdzie byc powinnam, nie wazne,ze na kilkanascie dni, wazne,ze tej jednej nocy nie bede tesknic, plakac w poduszke...bede upajac sie swoim szczesciem...


....gdy otworzylam drzwi zanim zapalilam swiatlo w dobrze znanym miejscu poczulam dziwny zapach i nie byl to przyjemny zapach...
Zapalone swiatlo niemal zwalilo mnie z nog.. w calym domu panowal odor...kuchnia, toalety... przypominaly wspomnieniem miejskie szalety...
Nigdy nie zapomne miny 5.5 letniego syna, jego spojrzenia, rozczarowania i zawodu...gdy powiedzial do mnie:

Mamusiu ale to nie jest nasz domek?!
Jest kochanie..., to jest nasz domek...

a on cichutko zapytal: ale kto to wszystko zrobil????

....w pokoju synka zostalo jedynie jego czerwone lozko, lozko bez ulubionej poscieli...a niegdys blekitny dywan zmienil sie w szara smierdzaca szmate...

...Tej nocy nie zmrozylam oka, nigdy w zyciu nie bylam tak zrozpaczona i rozczarowana...mimo wsparcia i pocieszania meza nie moglam przestac plakac...plakac i zrozumiec....

...Kolejnego dnia rano mialam spotkac sie z rodzina z przyjkaciolka, za ktora nieziemsko tesknilam...czekalysmy na to od dawna, odliczajac kazda minute...
Poranek odslonil jeszcze wiecej niz widzialam przy zapalonym swietle mienionego wieczoru... zalamalam sie totalnie i nie maila sily na nic...
Cale to zdarzenie rozbilo mnie na kawalki, moje wspomnienia tego co zostawilam zamykajac drzwi, oczekiwania syna, ktory tesknil nie mniej niz ja...myslalam,ze peknie mi serce i to wcale nie byla przenosnia...
Opuchnieta od placzu , zmeczona po nieprzespanych jak roznych 2 nocach siedzialam na sypialnym lozku zastanawiajac sie dlaczego....??????

Nie maial ani sily ani checi aby zaczac szukac wspomnien i odtworzyc dom sprzed 2 lat...gdy nagle zobaczylam ja...moja przyjaciolke, ktora stala w progu niemniej steskniona i szczesliwa niz ja,ze w koncu jestem choc gdy zobaczyla mnie zapewne sie przerazila, bo nie tak planowalysmy nasze spotkanie po latach...
Gdy ona otrzasnela sie po szoku tego co zobaczyla, swtierdzila,ze nie ma na co czekac, tylko bierzemy sie za sprzatanie, czyszczenie....ze DAMY RADE!
Zostawila mnie w sypialni i wrocila do siebie po caly zapas srodkow czystosci...
Maz zabral Mateusza do swoich rodzicow, nawet on nie chcial aby maly przebywal w "takim" domu...

Nie chcialo mi sie nic sprzatac, bylam tak rozczarowana, w ogromnym bolu...a w myslach wpominalam jedynie osobe mi najblizsza i wciaz mowilam: mamus, gdzie jestes, dlaczego cie nie ma?!!!!...jak to boli, jak to wszystko mozliwe, nie dam rady...dlaczego...gdzie jestes??????

Gdy zostalam sama w oczekiwaniu na powrot przyjaciolki weszlam do pokoju Mateusza aby otworzyc okno i przewietrzyc ten zaduch, ktory wypelnial caly dom.
Gdy uchylilam okno, wychodzac z pokoju uslyszalam pewien dzwiek...odwrocilam sie i zobaczylam,ze przez otwarte okno wlecial do pokoju piekny niebiesko-fioletowy golab...wygladal jak cudo, taki piekny, delikatny i tajemniczy....
Jak zahipnotyzowana stalam w progu i patrzylam na jego piekne oczy, ktorymi na mnie patrzyl....patrzyl nieustannie...
Wrocilam, usiadlam na lozku Mateusza a on wlecial dalej i usiadl na oparciu kanapy.
Lzy plynely mi po policzkach a on siedzial i patrzyl, w jego oczach dostrzeglam piekno, nieopisany spokoj i wyciszenie....
Pierwszy raz od przekroczenia progu domu poczulam pewne cieplo...
Tylko ON i ja...wpatrzeni w siebie przez ok 30 minut...mysli klebily mi sie w glowie...sama nie dowierzalam w to co widze i co czuje w tamtej chwili...

Nagdle uslyszalam odglos trzaskajacych drzwi wejsciowych...to byla ona, wrocila z wielkimi torbami pelnymi plynow, proszkow i odswierzaczy powietrza...a on ...prawie nie drgnal, po woli nie odrywaja ode mnie wzroku wskoczyl na parapet...lecz nie odfrunal przez otwarte caly czas okno.
Gdy weszla Gizia i go zobaczyla...az zaniemowila...patrzyla na mnie i na niego wpatrzonych w siebie...
To byly magiczne chwile...


Na poczatku to ona szorowala, odkurzala i sprzatala moj dom a ja chodzilam za nia ze scierka... i tak naprawde nie robilam nic, zupelnie nic...myslalam jedynie o nim, tym pieknym i magicznym ptaku..
Ona probowala odwrocic moja uwage, robila wszystko abym wrocila do siebie i wziela sie w garsc.... i tak po prawie 2 godzinach zaczelam czyscic brudne okna...

....a on tam caly czas byl i patrzyl na mnie, wciaz mnie obserwowal... a ja co pewien czas zagladalam aby sprawdzic czy to nie sen...i to nie byl sen a ona zrobilamu zdjecie...

W pewnym momencie pomyslalam sobie,pierwszy raz od wczorajszego wieczoru,ze ...DAM RADE, ze sie nie zalamie, doprowadze dom do dawnego wygladu i spedze mimo przeciwnosciom losu swoj wyteskniony urlop...wlasnie tu, tak jak marzylam!

...ponownie usiadlam na lozku Mateusza i patrzac mu w oczy powiedzialam: DAM RADE ! bedzie dobrze!...i otaralam ostatnie lzy....

Po krotkiej chwili glab podszed do mnie po parapecie, niemal na wyciagniecie dloni, spojrzal ostatni raz na mnie swym cieplym spojrzeniem... i po woli wycofal sie w strone otwartego okna i ....odfrunal....odfrunal ale zostawil mnie juz calkiem inna, wyciszona, pogodzona z losem i pelna energi i wiary...


Tamten dzien byl wyjatkowy...po poludniu gdy poszlam na cmentarz do moich rodzicow...siedzac na lawce ...na przeciwleglym drzewie dostrzeglam golebia...a raczej dwa, ktore przez chwile popatrzyly na mnie i....odlecialy...






Nigdy nie zapomne tego dnia...

Nigdy nie zapomne tego co zrobila dla mnie Gizia... nigdy ....wlasnie takie chwile uswiadamiaja nam co znaczy przyjazn...
DZIEKUJE kochana,ze jestes...


Po okolo 2 dniach dom zostal odnowiony, czesciowo odmalowany , wyczyszczony... a my spedzilismy reszte urlopu probujac doszukiwac sie samych pozytywnych rzeczy otaczajac sie najblizszymi...

...a ON...taki piekny i magiczny... a moze raczej ONA na zawsze pozostanie w moim sercu...

Od 7 lat moja mama kojarzy mi sie jedynie z aniolem bo za zycia wlasnie taka byla, wiec i w moim  tutejszym domu ich nie brakuje...gdy patrze na nieza kazdym razem  widze ja...a od 3 lat rowniez golebie zyskaly inne znaczenie...




Giziu... to Ty uchwycilas go na zdjeciu...i zrobilas najwiecej ile mozna bylo ... dziekuje raz jeszcze.... i wciaz tesknie...

piątek, 16 listopada 2012

Magia kamienia...

Od dnia w ktorym kupilismy dom wciaz nie moge doczekac sie remontu polowy pietra, ktora jest calkowicie nietknieta...
Jes to jedno duze pomieszczenie o powierzchni ponad 50m...ale nie to jest najwazniejsze...
Miejsca poki co nam nie brak i zapewne nigdy nie bedziemy potrzebowac dodatkowgo metraza lecz wszystko ma zwiazek z tym iz sa to 4 kamienne sciany ...
Pierwszy raz z takimi domami zetknelam sie wlasnie tutaj, sa one bardzo wyjatkowe i zapwne na kazdym robia wrazenie swoja unikalnoscia...
Nasz dom z zewnatrz jest otynkowany i ogromnym moim marzeniem jest odkryc prawdziwe jego piekno jakie w sobie kryje ... niestety aby dostac sie do kamieni czekan nas bardzoooo duzo pracy!
Na razie ciesze sie kamiennym salonem i juz wkrotce jadalnia, ktora wlasnie "odkrywamy"...
Jak tylko skonczymy nasze zmagania pokarze co powstalo...

a poki co zostawiam to co mnie nieustannie zachwyca...

W dzisiejszych czasach jak grzybki po deszczu powstaja nowoczesne domy, ktore swoim ksztaltem czesto ich nie przypominaja...ja natomiast od zawsze pragnelam i szukalam  starego domu z dusza...z historia i z skrzypiaca podloga, ktora uwielbiam...








mam nadzieje,ze zobaczycie ten niesamowity urok kamienia..., ktory ja widze niezmiennie odkad tu przyjechalam...