piątek, 16 listopada 2012

Wspomnienie Dzentelmena w bialym kapeluszu...

Gdy kupilismy dom, byl poczatek lata….i wprowadzalismy sie podczas urlopu, ktory w calosci poswiecony byl na "szybki " remont by mozna bylo jakos zamieszkac…
Dom jak juz wiecie wymagal troszke oglady a ogrod , w ktorym szalaly zarosla a wlasciwie to uschniete i popalone letnim sloncem trawy…mial przed nami kilka tajemnic ale jedno czego nie posiadal na pewno to ogrodzenie….
Tak wiec o jakiejkolwiek prywatnosci nie bylo mowy co przyczynilo sie do nawiazania zdecydowanie szybszych relacji z sasiadami…gdyz widzielismy sie kilkarkotnie kazdego dnia…

Przez pierwsze dni pochlonieta remontem, sprzataniem i odkrywaniem ogrodu wsrod zarosli nie widzialam nic… nawet sie nie rozgladalam co dzieje sie dookola nas…
Pewnego poznego popoludnia gdy staralam sie dokopac na kolanach do licznych krzaczkow roz …w pewnym momencie unoszac glowe zauwazylam mezczyzne w kapeluszu, ktory stal tuz za pobliskim drzewem i najwyrazniej mi sie przygladal…
W pierwszej chwili sie przestraszylam i dosc szybkim krokiem wrocilam do domu szukajac meza… Malzonek, ktory akurat siedzial na drabinie w sypialni i konczyl malowac sufit , z usmiechem na ustach powiedzial…no daj spokoj, to tylko nieszkodliwy starzec , ktory stoi tam... juz NIE pierwszy raz…
Ja jednak nieco przestraszona przez niedomkniete do konca okiennice obserwowalam jego postac, ktora po zniknieciu obiektu do obserwacji postanowila najwyrazniej wrocic do siebie…
Wtedy zobaczylam starszego mezczyzne w kapeluszu z laska, ktory bardzo powolnym krokiem zmierzal wzdluz naszego ogrodu graniczacego z boczna droga do swojego domu…
Dwa dni pozniej zostalismy zaproszeni na powitalny " aperitif " aby oficjanie poznac najblizszych sasiadow…
Przyznam,ze w tamtym momencie nie mialam ochoty nigdzie isc, bo przeciez nalezaloby sie porzadnie umyc i troszke o siebie zadbac a ja przez ostatnie kilka dni rylam w ziemi lub pomagalam w malowaniu i doprowadzenie siebie do uzywalnosci marnowalo moj wtedy bezcenny czas… ale poszlismy.

Wchodzac do sasiada , ktory nas zaprosil zobaczylam gromadke ludzi, ktorzy byli zapewne bardzo ciekawi ale i niezmiernie otwarci, usmiechnieci i goscinni jakbysmy sie znali od lat … poznalam 1 mlode malzenstwo z 2 dzieci, rozwiedziona sasiadke, ktora miala cudowne czarne krecone wlosy, sasiadke emerytke, ktora jako osoba calkowicie samotna niebawem miala pojsc mieszkac do « maison de retraite, starsze malzenstwo oraz... samotnego mezczyzne w kapeluszu…ktory bardzo sie ozywil gdy przyszlismy, choc mialam wrazenie,ze jednoczesnie bardzo zawstydzil mimo swoich ponad 80 lat.

Wieczor minal na kosztowaniu roznych zakasek oraz saczeniu alkoholu w najrozniejszej postaci typowej dla tamtejszej kultury.
Pod koniec naszej wizyty gdy zaczelismy sie zegnac choc spotkanie jeszcze trwalo dlugo po polnocy…staruszek w kapeluszu przemowil… zawstydzony zapytal... czy moze sobie ze mna zrobic zdjecie pamiatkowe…bo jestem taka sliczna … a on nigdy takiej blondynki nie widzial…
Nieco zaskoczona, zawstydzona nie mniej niz moj tajemniczy amator zgodzilam sie i sasiad jego starym aparatem zrobil Nam pamiatkowe zdjecie... choc jak sie okazalo nie bylo pewnosci czy sie udalo ...a ja zaproponowalam, ze przy kolejnym sasiedzkim wieczorze na pewno nadrobimy cala sesja…

Mijaly kolejne tygodnie a ja niemal codziennie widzialam mojego starszego Pana, ktory pozdrawial mnie z daleka z nieco smielsza mina choc nadal uroczo zawstydzonego…

Pewnego dnia nadszedl i czas na nowe ogrodzenie…na ktore wyczekiwalam z upragnieniem, gdyz pragnelam choc odrobiny prywatnosci….aby porankiem na boso w pizamie popijac kawe siedzac na parapecie upajajac sie spiewem ptakow i swierszczy…
Kiedy ja cieszylam sie ogrodzeniem ktos inny byl nim na pewno zawiedziony…

Widywalam juz tylko czubek kapelusza ktory po woli przechadzal sie znajoma droga… co jakis czas widzac go z daleka podbiegalam do ogrodzenia aby choc z usmiechem powiedziec:
Bonjour Monsieur, ca va ?
a on promienial i z szrokim usmieczem odpowiadal: Bonjour, ca va , merci…et Vous ?????
i ja z szczerym usmiechem odpowiadalam ze u mnie tez dobrze i tak zyczylismy sobie milego dnia, popoludnia lub wieczoru….

Lato dobiegalo konca a ja pochlonieta nadal domem, pierwszymi nasadzeniami w ogrodzie, praca nawet nie zauwazylam kiedy wielkimi krokami zblizala sie jesien…
...zauwazylam jednak,ze od jakiegos czasu nie widze bialego kapelusza…

Maz powiedzial,ze wlasnie do “mojego” dziadka przyjechal syn…wiec starszy Pan zwyczajnie byl zajety !

 Kilka dni pozniej przyszla sasiadka do meza i poprosila aby wzial jakas duza donice i z nia na chwile poszedl…
ja akurat bylam zajeta w domu, gdy uslyszalam glos meza, ktory wolal mnie z dworu z pytaniem :
….Kotus, czy ty chcesz takiego dziwaka ????
Krzyczac zapytalam jakiego dziwaka ?
odpowiedzial : wasatego, zielonego dziwaka !
Zaintrygowana slowem "zielonego" wybieglam z domu i zobaczylam meza trzymajacego na wpol uschniety krzaczek…

...I wlasnie wtedy dowiedzialam sie,ze tydzien wczesniej dziadek odszedl a to drzewko bylo jedynym jakie posiadal w betonowej donicy przed domem…

Wszystkim wokol bylo szkoda aby calkowicie uschlo …a ja dalam sie juz poznac jako romantyczna ogrodniczka...

Drzewko przygarnelam z wielka nostalgia w sercu…wspomnieniem i chyba tesknota za dzentelmenem w bialym kapeluszu, ktorego juz nie zobacze…

Nie wiem czy zdjecie wyszlo czy nie ale kolejnej okazji moj Pan nie doczekal….potem mialam wyrzuty,ze przeciez moglam pojsc po swoj sprawdzony aparat…ale jak kazdy myslalam,ze to dopiero poczatek naszej dlugiej znajomosci, ktora niestety zakonczyla sie zdecydowanie za szybko….i bardzo tego zaluje…

A wiec moj wasaty dziwak jest, rosnie, choc ostatnio nie mial sie najlepiej ...

Na poczatku jesieni podsypalismy go nawozem bo bardzo zalezy mi na zachowaniu tej niespodziewanej pamiatki...po starszym Panu w bialym kapeluszu... ktorego widze za kazdym razem gdy patrze na mojego wasatego przyjaciela...



4 komentarze:

  1. Betysiu, cudowna opowieść o mijającym czasie i tęsknocie za tym, co już minęło...

    OdpowiedzUsuń
  2. oj Dorotko wciaz mam wyrzuty sumienia,ze moze za malo czasu poswiecilam temu wyjatkowemu Panu ... to byl prawdziwy dzentelmen zawsze w bialej koszuli i kapeluszu... nie wiem dlaczego wybral akurat mnie...moze kogos mu przypominalam....ale tego juz sie nie dowiem i bardzo nad tym ubolewam...

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja myślę Kochana,że ten Dżentelmen w kapeluszu , co dzień przechadza się koło Waszego ogrodu. Jestem przekonana,że był to człowiek wrażliwy na piękno,którym go urzekłaś. Pewnie jeszcze nie raz poczujesz jego obecność swoim życiu....wystarczy cierpliwie poczekać..........Ściskam najmocniej jak potrafię :*

    OdpowiedzUsuń
  4. i tak sobie czasami mysle...ze mimo iz go nie ma to...jest...

    OdpowiedzUsuń