piątek, 16 listopada 2012

Zapach wspomnien ....

W tym samym czasie, kiedy odkrylam wielkie drzewo figi za domem, moja uwage przykul jeszcze jeden szczegol, cos wystawalo zza haudy drzewa…

Zaciekwaiona zielonymi listkami zawolalam meza ale ,ze on akurat “odnawial” nasz salon wiec nie bardzo mial checi, czas iI sile zeby sie ze mna wdawac w dyskusje, bo wiedzial,ze jak zaczne to nie dam mu spokoju ...a hauda drzewa mala nie byla…

No coz, pomyslalam, krzew nie zajac, nie ucieknie… jak przezyl tyle za tym pocietym drzewem to chyba i jeszcze troche wytrzyma zanim sie do niego dostane…

Niby salon wazny, no w sumie nawet bardzo , wiec nie moglam sie doczekac, kiedy wstawimy kanape i spedzimy mily i “romantyczny” wieczor przy blasku kominka… ale skoro kominka nie mialam przez 30 lat, wiec tesknota za nim nie byla “nie do wytrzymania” tym bardziej,ze pracy zostalo jeszcze na kilka dluuugich dni… a owy krzak byl tuz obok… moze nie w zasiegu reki ale wzroku na pewno…

A wiec co to bylo????

... niby krzew mi nieznany ale jakis taki “ juz widziany” choc caly czas nie wiedzialam coz to moglo byc…

Drzewa moze i bylo duzo ale za to w kawalkach, wiec gdy maz pojechal po kolejne “budowlane “ zakupy postanowilam, ze odrzuce choc troche ...i chociaz zerkne, bo przeciez musialam sprawdzic co to jest…

Hauda okazala sie jednak za duza I tyle co siegnelam reka to …urwalam i …

Nie, nie…wcale jeszcze nie wiedzialam co to jest ale do sasiada tez nie pobieglam... ( ale jedynie dlatego, ze wyjechal) na kilka dni bo w przeciwnym razie juz bym go za reke ciagnela…

Klocki drzewa , ktore sciagnelam , wrzucilam z powrotem, bo juz wyobrazam sobie co by mi maz zrobil gdyby zauwazyl,ze sie za nie sama wzielam… a galazke zabrala do domu by sprawe wyjasnic wieczorkiem gdy nadarzy sie chwila spokoju… bo przyszedl czas kolacji I nawet moja ciekawosc musiala na chwile zostac niezaspokojona.

Kolacja, pomoc w salonie, zabawy z synem .... i tak minal kolejny, upalny dzien w “nowym” domu az noc przyniosla nieco ukojenia emocjom, wrazeniom i zmeczeniu…

Remont remontem ale przyszedl czas odbioru moich mebli do “wiejskiej” kuchni…to zawladnelo mna bez reszty, juz wiedzialam gdzie bedzie stal pierwszy kuchenny bukiet, gdzie ustwie kubeczki i…cala reszte…

Kazdy kto wymienia meble wie,ze nawet gdy wszystko jest dokladnie zaplanowane, wymierzone, rozene rzeczy sie dzieja…co zazwyczaj niesamowicie utrudnia i przedluza okres wyczekiwanej radosci.

Tak czy owak kuchnia w koncu stanela na swoim miejscu a ja juz mialam przygotowany wazon z polnymi kwiatami ( bo w naszym ogrodzie wtedy panowaly jeszcze nieokielznane zarosla) i gotowa bylam aby ugotowac pyszna” romantyczna” kolacje … pierwszy ( w nomalnych warunkach) przygotowany posilek…

Mateusz tego wieczoru zle sie czul, bolal go brzuch i juz wiedzialam,ze ten wieczor musze spedzic moze nie tak romantycznie jak planowalam ale za to z jeszcze wieksza dawka milosci i najglebszych uczuc do jakich jestem zdolna… a maz, no coz…wzial sie za gotowanie…

Mateusz wypil ziola i zasnal a ja prawie z nim gdy nagle obudzil mnie malzonek... i cudowne zapachy jakie dochodzily z naszej NOWEJ kuchni …

Bylo wino, byly swiece iI pyszna karkowka, ktora uwielbiam…, ktora smakowala jakos tak …znajomo, przypominala mi ukochana Polske…

A wszystko za sprawa przyprawy, ktora wydobyla glebie smaku…przyprawy, ktorej od 2 lat nie uzywalam…

W koncu na koniec pochwalilam meza za cudowna kolacje i troszke z zazdrosci probowalam wypytac, dlaczego ta karkowka jest taka DOBRA , tz nie to, ze lepsza od mojej, tylko INACZEJ dobra…

…a On zdziwiony moim pytaniem, nie bardzo wiedzial o co mi chodzi az po namysle, powiedzial,ze to zapewne zasluga LISCI LAUROWYCH , ktore dodal, bo znalazl na szawce w korytarzu…
...I zapytal mnie, kiedy ja wlasciwie kupilam te liscie i w ktorym sklepie ...i dlaczego je zstawilam bez opakowania na szawce w korytarzu ????

I tak to oto piekny, zielony i wcale nie tak bardzo pachnacy (jako swieze liscie) krzew laurowy rosl sobie za domem na przerciw kuchennego okna a ja go mialam na wyciagniecie dloni… i dodaje go bardzo czesto do naszych potraw…

I kto by pomyslal,ze gdy wyschnie sprawa sie sama wyjasni…czasami uplywajacy czas sam jest w stanie odpowiedziec na nasze pytania…wystarczy jedynie zaczekac…






3 komentarze:

  1. Czytam i czytam i wyrwać się stąd nie mogę... Już cała rodzina przy mnie siedzi... A, ja... no cóż, czytam dalej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj szalona duszyczko...mam nadzieje,ze rodzinka na tym nie ucierpiala,ze wczoraj jak widze poswiecilas duzooo czasu na czytanie tych moich bazgrolkow;)...strasznie mi milo i ...merci beaucoup:):):)

    OdpowiedzUsuń
  3. Historia równie piękna, jak wszystkie inne Twoje historie Beatko,ale mnie nóg powaliła puenta (czasami ciężka do odgadnięcia a tak oczywista) :czasami upływajacy czas sam jest w stanie odpowiedziec na nasze pytania....wystarczy jedynie zaczekać....Dziękuję Kochana!!!

    OdpowiedzUsuń