wtorek, 22 stycznia 2013

Bol, pustka i .... 7 lat wspomnien...

Pamietam swoj usmiech na twarzy gdy pisalam poprzedni swoj post, pamietam swoj cudny nastroj, swoje pozytywne nastawienie do milo zakonczonego starego roku i przyjemnie rozpoczetego Nowego…

Wiedzialam,ze zapewne czeka mnie duzo nowych sytuacji, nowych zdarzen zarowno tych pieknych jak i smutnych.

…Pomijajac natlok pracy i male klopoty ze zdrowiem pelna wiary, nadzieji i z usmiechem witalam pierwsze dni 2013 roku…

Od kilku dni swiat wyglada szaro, bardzo szaro a mi brakuje sily na najmniejszy usmiech…

7 lat temu gdy wracalam w deszczowy jesienny wieczor z zakupow do domu w ktorym czekal na mnie 2 letni synus na mojej drodze pojawil sie maly, zmokniety, zmarzniety ale o cudownym spojrzeniu futrzak…patrzac w jego oczy mimo wczesniejszych zapewnien samej siebie, ze juz nigdy nie pozwole sobie na jakakolwiek milosc do zwierzecia nie moglam go zostawic… Wbrew pierwszym sprzeciwom malzonka, ktory pamietal dobrze moja rozpacz latem po smierci mojej kotki zdecydowalam,ze musze, zwyczajnie musze, moze nawet nie tyle chce co wlasnie musze go zabrac…

Pierwszego wieczoru po powrocie do domu zanim ugrzalam mleko moj maluni znajda juz spal na fotelu w salonie…

Dni mijaly a on obdarzyl mnie niewiarygodna miloscia, czuloscia i swoja bezustanna obecnoscia…zegnal mnie z kuchennego okna gdy wyjezdzalam rankiem do pracy i czekal popoludniem przed domem

Po okolo roku, tydzien przed pierwszym listopada, gdy wracalam przeszczesliwa z pracy z ogromnym bukietem przepieknych roz jakie udalo mi sie kupic w jednej z kwiaciarni na g rob rodzicow przed bramka spotkalam sasiada, ktory wybiegl i powiedzial,ze Brutus wpadl pod samochod… ze lezal sparalizowany na przeciw naszego domu po drugiej stronie ulicy.

Moja radosc z zakupionych roz zniknela a ja pobieglam na druga strone ulicy by go odnalezc i przyniesc do domu.

Mimo dlugich poszukiwan nigdzie go nie bylo. Z ogromnym smutkiem wrocilam do domu. Pod wieczor zeszlam do piwnicy aby rozpalic w  piecu centralnego ogrzewania gdy nagle uslyszalam mialczenie w okienku… Nie wiem jakim cudem on zdolal sie doczolgac na przednich lapkach ale wrocil do domu tz uskoczyl a raczej wpadl do piwnicznego okienka, ktorego  blaszana pokrywa byla odsunieta…

Brutus wykazal sie wielka wola zycia i milosci…po okolo tygodniu czucie w tylnich lapach wrocilo a on na nowo mruczal i tulil sie do mnie…

Po kolejnym roku zdecydowalismy o wyjezdzie do Francji… nie latwo bylo pozostawic rodzine, przyjaciol choc kazdy z nich zyl swoim zyciem, najtrudniej bylo pozostawic wspomnienia ale wiedzialam jedno,ze Brutus pojedzie z nami!

W grudniu po swietach nasza trojka spakowala walizki i wyruszyla samolotem w nieznane a Brutusek mial dolaczyc do nas po tygodniu…przywiozl go znajomy, ktory mial zaplanowany sluzbowy wyjazd do Francji…
I tak oto moje kochane kocisko przmierzylo 2000km w ciezarowce na miejsce gdzie czekalam na niego JA.

Zmiana miejsca nie byla zapewne dla niego latwa…tym bardziej,ze przez rok mieszkalismy na 11-tym pietrze ale moj zuch pragnacy swobody i swierzego powietrza nauczyl sie nawet sam jezdzic winda…

Jakiez bylo nasze zdziwienie gdy zwieziony na dwor po pewnym czasie stal pod naszymi drzwiami i drapal aby go wpuscic…

Gdy chcial wyjsc na dwor mialczal a my odprowadzalismy go do windy, wciskalismy 0 i nasze kocisko jechalo na parter a potem juz na pobliski skwerek…

Niejednokrotnie czekal obok windy na ktoregos z nas lub na sasiada z naszego pietra…wtedy sam wskakiwal do windy i …wracal do domku…

Pierwsze tygodnie byly dla niego bardzo trudne…raz gdy na samym poczatku poszedl z mezem na spacer na specjalnej smyczy ( z obawy zanim nie pozna dobrze okolicy) nie wiem jakim cudem ale przestraszony czyms popedzil w krzaki wyrywajac smycz.

To byly niewyobrazalnie ciezkie i dlugie 2 tygodnie, kiedy calymi dniami ze lzami w oczach chodzilam po okolicy i nawolywalam go…Brutusiu moj, Brutuniu…ale bez skutecznie.

Nie umiem nawet opisac radosci gdy pewnego poranka wygladajac przez okno dostrzeglam go siedzacego obok naszego bloku…w pizamach, na boso okolo 7 rano pobieglismy po naszego zucha!

Nadszedl wreszcie moment aby kupic dom….latwe to nie bylo ale w koncu sie przeprowadzilismy a ja bylam szczesliwa,ze moj wasaty , futrzany mezczyzna bedzie mial troszke przestrzeni tylko dla siebie…

Jak po kolejnej przeprowadzce latwo mu nie bylo…musial stoczyc bardzi duzo walk z pobliskimi kocurami aby zaznaczyc swoj teren i obecnosc w nowym miejscu.

Kilka razy wracal bardzo pogryziony, podrapany, krwawiacy ale on jakby nic sobie z tego nie robil…zawsze biegl tak samo mi na powitanie, tak samo bezustannie mruczal I domagal sie moich pieszczot a ja niezmiennie od kilku lat powtarzalam: jestes moj kochany…moj Brutuniu sliczny, moje kocisko kochane, takie kochane….i tulilam jego pyszczek.

Cechowala go niewiarygodna sila,upor,umiejetnosc adaptacji do trudnych warunkow,niewiarygodna regeneracja i ogromna milosc,przywiazanie i wiernosc...

1.5 roku temu przez niemal 4 miesiace bylam chora, byl to bardzo trudny i ciezkki dla mnie czas ale nawet na chwile nie pozostawalam sama… gdy maz byl w pracy, synek w szkole on byl na wyciagniecie dloni…bezustannie. Czasami mowilam: Brutuniu, idz…ja sie przespie, idz bo wiedzialam,ze ciagnelo go aby przemierzac swoje sciezki… ale on nie ugiety lezal obok i co chwile zerkal na mnie swoimi slodkimi oczami jakby sprawdzal czy wszystko w porzadku...

Nawet wychodzilam na dwor aby polezec specjalnie na hamaku i zmusic go do choc malego spacer ale on dopoki nie wrocil maz nie ruszal sie na krok…

Od 7 lat byl pierwszym ktory mnie wital kazdego poranka i ostatnim ktory odprowadzal mnie do drzwi sypialni a czasem i  mruczal do snu tulac sie do stop ku niezadowoleniu meza…

Czasami wolal nocowac na dworze…szanowalam jego “ wazne sprawy “ i zawsze z wielkim strachem oczekiwalam poranka aby upewnic sie,ze jest…caly i zdrowy…a on, po kazdej nocy spedzonej na zewnatrz wital mnie na kuchennym oknie…gdy tylko wchodzilam do kuchni witala mnie jego puchata mordka, ktora sprawiala,ze starch mijal a pojawial sie usmiech…

Niemal codziennie po powrocie z pracy czekal na mnie obok drzwi, leniwie sie wylegujac …czasami nieco spozniony biegl szybko slyszac silnik naszego samochodu...

Kazdej wiosny gdy robilo sie cieplo a ja coraz wiecej czasu spedzalam w ogrodzie moje kochane kocisko bezustannie dotrzymywalo mi towarzystwa.

Od kwietnia kiedy zaczynala kwitnac wisteria w jej zaciszu, na ulubionej lawce spedzalam niemal kazda wolna chwile…to moje ulubione miejsce w calym ogrodzie, od okolo 11-tej godziny do okolo 19-tej bezustannie swieci tam slonce…gdy ja wygrzewalam buzie w slonku, popijalam kawe, czytalam ksiazki on niemal zawsze lezal obok lawki ….i mruczal a ja w przerwach czytania, zerkalam na niego i powtarzalam:

...jestes moj kochany…moj Brutuniu sliczny, moje kocisko kochane, takie kochane….moj Brutusiu….




Jesienia zakupilam nowe krzewy roz… Brutus uwaznie mi sie przygladal co sie dzieje w NASZYM ulubionym miejscu…po obu stronach lawki nasadzilam po kilka krzewow roz ale JEGO ulubione miejsce z boku lawki naszego wspolnego leniuchowania zostalo wolne…specjalnie dla niego!

Z koncem grudnia i poczatkiem tego roku gdy pogoda przypominala niemal wiosne kilka razy siedzielismy razem w naszym magicznym miejscu…pamietam jak ostatnim razem gdy siedzialam na lawce a on przyszedl i polozyl sie tam gdzie zawsze powiedzialam do niego:

....oj Brutuniu moj…jeszcze troszke i bedzie wiosna…zobaczysz jak bedziemy mieli tu pieknie…juz nie moglam sie doczekac zapachu wisteria izapachu roz jaki mialy sie pojawic tego lata.
Nawet obiecalam mu,ze tej wiosny na pewno posadze mu obok jego miejsca kocimietke,ktora sprawi iz nasze wspolne chwile beda dla niego jeszcze bardziej urocze.

Dni mijaly i nic sie nie zmienialo ...az do zeszlej srody gdy wrocilam z pracy…
Brutusiu czekal…ale po wejsciu do domu nie pobiegl jak zawsze do miski a do kominka gdzie polozyl sie i zasnal…

Bylam bardzo zdziwiona bo to prawdziwy glodomorek, jedyne czego on w sobie nie ma to umiaru…jego apetyt nigdy nie ma konca a tu…wolal spac…

Wieczorem wolalam go do miski ale on jedynie podniosl glowe, spojrzal na mnie , zamruczal i zostal nadal przy kominku.

Maz widzac moje zdziwienie stwierdzil,ze …pewnie cos , gdzies zjadl z reszta nie pierwszy raz…i na pewno mu przejdzie…jak zawsze!

W czwartek rano gdy wyjezdzalam do pracy Brutusiu nadal spal…nalozylam mu karme do miski i pojechalam.
Po powrocie juz czekal na mnie pod drzwiami, jak zawsze przeciez ale gdy otworzylam drzwi znowu poszedl obok kominka…

Oj juz przestraszylam sie na dobre…wzielam jego ulubionej poledwicy i zanioslam mu drobniutkie kawaleczki, ktore po woli bez zadnej radosci jak dotyczczas wyjadal z mojej dloni…jak zawsze robil to niezwykle delikatnie…dotyk jego pyszczka i czasami musniecie jezyka bylo jak dotyk puchu.
Nie zjadl wszystkiego…jedynie 3 kawaleczki…i mysle,ze zrobil to wylacznie dla mnie…

Wieczor mijal a on lezal i patrzyl na mnie…na sama mysl,ze moze byc chory serce mi zamarlo…glaskalam go bezustannie i powtarzalam to co mowilam mu od niemal 7-miu lat.

Ucalowalam go przed pojsciem spac…i powiedzialam :
...zeby byl dzielny,ze jutro dla pewnosci pojdziemy do lekarza by sprawdzic co sie dzieje…
....do jutra Brutuniu, kochany moj…spij dobrze…do jutra…

Gdy rano obudzil mnie budzik do pracy zeszlam do kuchni, wstawilam wode na kawe, podeszlam do kominka ale jego tam nie bylo…pomyslama,ze moze poczul sie lepiej i  chcial pojsc na dwor a maz go wieczorem wyposcil.

Zalalam kawe , spojrzalamna puste okno w kuchni i zaniepokojona poszlam do lazienki ...a tam lezal on…

Nie umiem opisac co poczulam, co czuje… przez 3 godziny nie umialam od niego odejsc, pierwszy raz gdy szlochajac mowilam: Brutuniu moj, kochany…jestem…on juz nie zamruczal…

Tego dnia po raz pierwszy od kilku lat spadl u nas snieg…

Brutus jeszcze w Polsce uwielbial snieg…

Spadl snieg tak bardzo wyteskniony, wyczekany a ja cierpialam niewyobrazalnie…

Kilka godzin pozniej wiedzialam,ze musi nadejsc ta chwila…nie moglam wybrac innego miejsca…

Zawinietego w kocyk pochowalam go…w NASZYM miejscu…

Inaczej mialo to wygladac, za 3 miesiace milismy znow byc tam razem by  upajac sie kwiatami wisterii oraz oczekiwac na pierwsze kwiaty naszego rozanego zakatka…

W sobote po sniegu nie bylo juz sladu, swiecilo slonce a ja samotnie siedzialam na swojej lawce patrzac na puste miejsce obok…

Jestem Brutusiu, kochany moj, jestem tu z Toba

Nie zaluje tej milosci mimo iz boli, bardzo boli…

…mysle,ze przygarniajac go wiedzialam,ze kiedys bede musiala zaplacic za ta milosc…na poczatku zakladalam,ze nie pokocham go tak mocno by nie cierpiec… ale nie umialam i oddalam mu cale swoje serce, ktorego czesc on zabral ze soba…

Brutus byl nie tylko naszym kotem, byl czlonkiem naszej rodziny na dobre i zle, za kazdym razem dostosowywal sie do nowych i trudnych sytuacji, byl moim przyjacielem, ktorego bardzo mi brakuje!

Od kilku dni lzy plyna same …gdy patrze na puste okno w kuchni i widze pusta szybe , gdy po powrocie z pracy widze pustke… po 7 latach przed domem On juz na mnie nie czeka, gdy samotnie siedze w NASZYM ulubionym miejscu…



… przeciez mialam wiosna posadzic tam kocimietke, specjalnie dla niego, aby sprawic mu radosc, aby nasze wspolne chwile byly dla niego jeszcze bardziej urocze.…

….I posadze ja, tylko nie moge sobie wybaczyc,,ze tak bardzo sie spoznilam…


13 komentarzy:

  1. Witam Cię Beatko!
    Doskonale rozumiem, co czujesz w tej chwili... i łączę się z Tobą w tym wielkim bólu.
    /Ja przed Świetami też straciłam swoją przyjaciólkę - 9-cio letnią owczarkę./ Może Zuzia choć troszkę wypełni Ci tę pustkę, ale Tej Miłości nie zastąpi.
    Podziwiam Cię jako Kobietę, Człowieka, Polkę. "Śledzę" Twą historię od pierwszego dnia gdy pojawiłaś sie na Ogrodowisku i dalej na Twoim jakże cudnym blogu. życzę Ci ukojenia smutku.
    Gorąco pozdrawiam
    Ela z Wieliczki (nie jestem zarejestrowana nie myl z Ell)
    "

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu,witam Cie bardzo serdecznie. Gdy przeczytalam Twoj wpis pomyslalam sobie, jakaz cudna kobieta, nie dawno przezla to samo i ma sile jeszcze pocieszc mnie...
      ... ale moze wlasnie laczy Nas nie tylko bol po stracie ...ale chyba przede wszystkim milosc do naszych futrzanych pociech conie kazdy rozumie.
      Dzikeuje slicznie za twoj komentarz, to takie mile uczucie wiedziec,ze ktos czlowieka rozumie, rozumie jego uczucia i bol...
      Zuzia sama jest w szoku bo nie wie co sie stalo z Brutuskiem, chodzi i chyba wciaz go szuka...a potem tuli sie i nie schodzi na chwile z moich kolan, ramion...chyba obie teraz potrzebujemy siebie tak samo...
      Dziekuje rowniez za mile slowa odnosnie blogu ale jak zapewne juz zauwazylas nie jest to blog jakiego pewnie oczekuja rozni czytelnicy, nie jestem za czesto i pisanie go traktuje jak "utrwalanie" waznych i wazniejszych rzeczy, wydarzen jakie mnie spotkaly aby kiedys moc sobie to wszystko przypomniec...i wspomniec....
      Pozdrawiam cie bardzo serdecznie Elu ...Elu z Wieliczki
      mam jeszcze nadzieje,ze Twoje serce krwawi juz nieco mniej... niz moje obecnie

      Usuń
  2. Betysiu...strasznie mi smutno...
    Moja suczkę traktuje podobnie jak Ty - jako członka naszej rodziny...
    Współczuje Ci kochana, aż łzy kręcą mi się w oku... Opisałaś to tak czule, z taka wielka miłością...opisałaś to w taki sposób jakbym sama opisała swoje uczucia i relacje z moja sunią.
    Mam nadzieję, że rana zagoi się w jak najmniejszym bólu...bo blizna pozostanie - ale właśnie to one przywołują wspomnienia ...
    ściskam Cie kochana :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dianus, dziekuje kochana!
      Pieknie to napisalas...blizna na zawsze pozostanie gdy kocha sie tak mocno... i pamiec tez a to najwazniejsze.
      Ciesz sie swoim futrzakiem, niech chwile z wasza sunia beda tak cudowne jakie ja mialam szczescie zaznac z Brutuniem, zycze Wam tego z calego serca.
      Sciskam Was Dianus, mocno!

      Usuń
  3. Betysiu, siedzę czytam i płaczę... Przecież, to tylko kot... I aż kot... Nie zapomnę nigdy, jak pochowałam moją kotkę, była taka mądra, zawsze jak dzieci chorowały leżała z nimi i mruczała. Mąż nie był zadowolony, małe dzieci, kot i zarazki... I pewnego dnia, nasza najmłodsza córeczka, miała wtedy cztery lata, miała bardzo wysoką gorączkę, leki jeszcze nie zaczęły działać, a ona płacze i płacze... Była zima, nasza kotka nie lubiła siedzieć w nocy w domu, wolała strych i siano i wtedy też jej nie było. Tu noc, dziecko płacze, a mój mąż poszedł na zewnątrz i wołał ją do domu... Nigdy nie przychodziła, jak on wołał, a wtedy słyszę, jak mąż z nią gada, żeby się umyła... Więc ta moja kicia, wylizała łapki, myk do nas do łóżka i przytula się do tej mojej płaczącej córeczki... Zapadła cisza, i to tak dojmująca po tym krzyku, że z mężem patrzyliśmy, czy wszystko z córką dobrze. A ona przytuliła się do kotki i zasnęła... Tak spokojnie spała, jakby nie była chora...
    I pewnego dnia kotka umarła, w ciągu dwóch dni... Też myślę, że coś zjadła zatrutego... I choć już tak nie boli, to nigdy tego nie będę umiała zapomnieć...

    OdpowiedzUsuń
  4. Betysiu zaglądam,czytam ze wzruszeniem.W ciągu mojego ,już dość długiego życia miało miejsce wiele takich "odejść" bo zawsze mam czworonożnych przyjaciół koło siebie.Obecnie moją ukochaną jest moja labka Promise.Jakie to mądre i czułe stworzenie.Kochamy ją z Agusią bardzo.Już ne mogę się doczekać wiosny i wyjazdów na ogród aby podziwiać i cieszyć się z jej szaleństw.Bardzo przeżyłam odejście mojej poprzedniej suni.Ona pozostała jak cień w każdym miejscu ogrodu choć minęły już niespełna dwa lata.Wspomnieniom towarzyszy zawsze łezka w oku.Wiem co czujesz....wiele jest w życiu epizodów z jakimi nie można się do końca pogodzić.
    Pozdrawiam Cię gorąco z łezką wspomnień.
    Anna-Akanta

    OdpowiedzUsuń
  5. Dorotko...teraz ja sie wzruszylam i to bardzo...dziekuje za to co napisalas...nie przestanie bolec ale jakos lzej na sercu...sciskam...

    Aniu dziekuje ze znajdujesz czas by zajrzec i napisac tyle cieplych slow, tyle nie latwych slow bo wiesz o czym pisalas...duzo sily, radosci i usmiechow Wam zycze, Tobie i Agusi...

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Kochana.
    Dokładnie ta strona Nieba do której trafił z pewnością Brutus,Twój wieloletni przyjaciel,członek Waszej cudownej Rodzinki,zwana jest Tęczowym Mostem. Kiedy zwierzę umiera, udaje się w to specjalne miejsce, które dla nas pozostających tutaj jest niedostępne. Są tam łąki i wzgórza dla wszystkich naszych Wyjątkowych Przyjaciół więc mogą razem bawić się i biegać. Jest mnóstwo jedzenia, wody i słońca ,nasi Przyjaciele żyją w cieple i dostatku. Wszystkim zwierzętom, które były chore i stare zostaje przywrócone zdrowie i wigor; ranne i okaleczone zostają uzdrowione i są znowu silne, dokładnie takie jakie pozostały w naszych wspomnieniach i snach z dni minionych. Są tam szczęśliwe i zadowolone z wyjątkiem jednej, małej rzeczy: każde z nich tęskni za kimś wyjątkowym, za kimś kto pozostał. Razem bawią się i biegają, ale przychodzi taki dzień, kiedy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego błyszczące oczy patrzą uważnie; jego ciało zaczyna drżeć. Raptem oddziela się od innych, leci przez zieloną trawę, szybciej i szybciej. Poznał Cię! I kiedy Ty i Twój Przyjaciel wreszcie się spotkaliście, przytulacie się do siebie w radości ponownego połączenia nigdy nie będziecie rozdzieleni. Deszcz szczęśliwych pocałunków na Twojej twarzy, ręce tulą ukochaną głowę, znów patrzysz w te ufne oczy, które tak dawno odeszły z Twojego życia, ale na zawsze pozostały w sercu... Razem przechodzicie przez Tęczowy Most...Ściskam Cię najmocniej jak potrafię,choć wiem,że żaden gest nie jest w stanie uciszyć straty po Brutusie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Giziu, jak cudnie napisalas...juz 2 m-ce a ja nadal sie lappie na tym,ze go wypatruje...:(
      sciskam i dziekuje kochana moja...

      Usuń
  7. Betysiu aż nie wiem co napisać....bardzo Ci współczuję. Wzruszyłam się szczerze.

    OdpowiedzUsuń
  8. Myslę,że kotek by żył,gdybyś zaraz poszła z nim do weterynarza.Za długo czekałas Kochanie i tak to sie skończyło smutnie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak, tez tak mysle kazdego dnia mimo uplywu lat :( ale nic juz nie moge poradzic, pozostaja jedynie wspomnienia i ...wyrzuty..:(

      Usuń
  9. Beato,ta historia z Brutusem jest tak wzruszająca,że nie mogłam powstrzymać łez.Pięknie to opisałaś.Los zwierząt nie jest mi obojętny,dlatego gdy tylko przeniosłam się z miasta na wieś "zafundowałam " sobie dwie kotki a potem zjawiały się kolejne,niechciane,podrzucane.Kilka dni temu przypałętał się (chyba) młody kocur.Okaz łagodności,do przytulania,je i śpi.Dlaczego został bezdomny?Wygląda na dobrze odżywionego,zadbanego kota.Nie boi się ani ludzi ani psów a moje kotki traktuje jak powietrze.Trochę to dziwne zważywszy,że kocur młody i niewykastrowany.Chciałabym znaleźć mu dom ale nie ma chętnych,jak na razie.

    OdpowiedzUsuń