piątek, 16 listopada 2012

Historia podniebnego mostu...

Kiedy szukalismy domu, tak jak juz wspominalam wiele z nich bylo "nie dla mnie " moze i czyste, odnowiona a jednak obce… Jak zapewne pamietacie zakochalam sie w wisteri, ktora wygladala, pieknie, bajecznie i nieziemsko …tak ja wtedy zapamietalam, jej zapach i luna , ktora jej towarzyszyla oczarowaly mnie calkowicie i z reszta tak pozostalo do dnia dzisiejszego…uwielbiam, upajam sie jej kazdym, pojedynczym kwiatkiem i chlone cala soba…

Najpiekniejsza jest w kwietniu, kiedy obsypana ugina sie od ilosci i ciezaru kwiatow…jej zapach usypia mnie kazdej nocy i budzi z pierwszymi promieniami slonca…a potem pojawiaja sie listki i…kolejne kwiaty, nie tak olbrzymie lecz pojedyncze.


... Dom byl bardzo stary, zaniedbany i od dawna opuszczony…
Niegdys najpiekniejsze rozane miejsce w okolicy bylo smutne, puste i schowane pod gruba warstwa wspomnien i traw, ktore porosly niemal wszystko…

Wsrod gaszczu jaki zastalismy ogladajac pierwszy raz dom zauwarzylam 2 duze lecz stare drzewa…
Drzewa na przeciw siebie oddalone okolo 20 m ale ich korony niemal splataly sie na srodku ogrodu… tworzac podniebny most…

Tylko one wyraznie wystawaly z posrod traw i chwastow…reszta wydawala sie nie istniec…
Dom bardzo smutny odstraszal pierwszym spojrzeniem ale …ja czulam sie dziwnie …panaowala tam bezgraniczna cisza, spokoj i juz wtedy wiedzialam,ze tu bedzie mi dobrze…,
Trzeba bylo nie lada wyobrazni ...ale ja w glebi duszy wiedzialam,ze sie nie myle i choc czekal nas ogrom pracy to bylo miejsce w ktorym chcialam rozpoczac kolejny rozdzial swojego zycia.

Gdy wychodzilismy z domu, zapytalam agenta nieruchomosci...czyj on jest, kto tutaj mieszkal…
To byl wielki dom choc bardzo smutny I opuszczony…
Agent poinformowal mnie,ze dom nalezy do malzenstwa, ktore od wielu lat z uwagi na brak rodziny ( tz dzieci mieszkaja daleko pod Paryzem) mieszka w domu starosci. Od razu tylko wyjasnie,ze tutaj to wyglada calkowicie inaczej… dom starosci tz "Maison de retraite" jest we Francji czyms co funkcjonuje bardzo dobrze w ich kulturze.

Sa to domy bardzo zadbane, zazwyczaj z ogrodami, odzielnymi pokojami i opieka na najwyzszym poziomie. Moj syn chodzi do szkoly prywatnej ale tylko dlatego,ze szkoly prywatne z ustawy sa szkolami katolickimi… i co trymestr dzieci odwiedzaja mieszkancow takiego domu ze swoimi wystepami, w kazde Swieta Wielkanocy, Bozego Narodzenia lub podczas korowodu karnalowego...



Kilka razy w roku organizowane sa tam zawody w rozne gry planszowe…
Dzieci od malego nauczone sa przebywania wsrod ludzi starszych i chorych a ludzie w starszym wieku na pewno nie moga narzekac na samotnosc…

A wiec malzenstwo, do ktorych nalezal dom od ok 17 lat mieszkalo w "Maison de retraite" …

Malzenswto, ktore mialo 98 lat on I 96 lat ona… a dom zostal wystawiony na sprzedaz przez dzieci.
Szanse ze oni tam wroca byly zadne bo oboje juz zchorowani potrzebowali stalej opieki a dzieci…no coz nikt chyba nie zamierzal tam zamieszkac a oplaty w formie podatkow byly co roku do uiszczenia…

Wszystkie formalnosci trwaly dosc dlugo, ok 3 m-cy…

Nadszedl w koncu upragniony moment abysmy wszyscy ( tz my, wlasciciele czyli malzenstwo z domu retraite oraz dzieci)… spotkali sie u notariusza.
Bardzo bylam ciekawa jak wygladaja ludzie, ktorzy stworzyli to wszystko, ktorzy cieszyli sie cudowna opinia…i przez czysty przypadek poznalam tez historie ich wyjatkowej i niespotykanej wielkiej milosci…
U notariusza czekalo na nas wiele osob… 4 mezczyzn miedzy 50 a 60 rokiem zycia, kobieta ok 50lat I babciunia…malutka alez jak ciepla osoba, ktorej cieplo i sposob bycia rozjasnialo caly pokoj…
Ale brakowalo dziadka… bylam zdziwiona,ze wszystko sie rozpoczelo bez niego ...gdy po chwili uslyszalam,ze 6 dni wczesniej zmarl…
Babcia siedziala w drugim koncu pokoju bacznie mi sie przygladajac…ale byly to cieple spojrzenia…
Mateusz ukratkiem pytal mnie co chwile dlaczego ona sie na nas caly czas patrzy?,??
Formalnosciom nie bylo konca, wszystko trwalo ok 2 godzin…az w koncu doszlismy do podpisania aktu sprzedazy… Byl to bardzo gruby dokument, na kazdej stronie kazdy z tam obecnych musial zostawic swoj podpis, parawke…ale babcia…na kazdej stronie starannie kaligafowala swoj pelen podpis z imienia i nazwiska…co nie bylo dla niej latwe ale ja z wielka cierpliwoscia i podziwem patrzylam na nia …
Notariusz wreczyl nam klucze i rodzenstwo, ktore sie tam zgromadzilo zapytalo czy mozemy wszyscy wspolnie pojechac do domu…ten ostatni raz…

Gdy przyjechalismy pod dom ( po 3 miesiacach) , Mateusz z wielkimi kluczami w reku pobiegl bramka otworzyc drzwi…
Przed domem zastalismy… 1-dno z drzew ...ktore calkowicie uschlo… i bardzo kontrastowalo z drugim, ktorego bordowe liscie odbijaly popoludniowe promienie.

Byl szampan i tort i bardzo mile opowiesci oraz wspomnienia dzieci, ktore spedzily tam swoje dziecinstwo …
Kobieta (jedyna corka) od poczatku probowala przelamac nasze nieosmielenie swoim cieplem ...a zyczliwoscia skradla nasze serca.

Osmielona zaczelam dopytywac o historie domu, ogrodu, rodzicow…
...W jej oku pojawila sie lza, zwlaszcza gdy zapytalam o 2 drzewa…
Drzewa zostaly posadzone po slubie przez jej rodzicow… I trwaly tak razem do teraz…tworzac podniebny most...
Byly nierozelwalnie ze soba zlaczone przez 70 lat…

Po kilku dniach, nie majac wyjscia maz scial uschniete drzewo, ktore po burzy peklo i przechylilo sie w strone domu.

Z wielkim zalem i bolem zostal po nim jedynie pien… od teraz ulubione miejsce Brutusa.
Sasiedzi zaproponowali,ze wyrwa korzen traktorem ale postanowilismy,ze pien zostanie…mimo iz nie ulatwi to posadzenia tam nowego drzewa…zostaje i …zostal.

Domyslam sie dlaczego drzewo uschlo…wraz z jego wlascicielem i ono zakonczylo swoj zywot na tym swiecie ale nie konczy historii pierwszych wlascicieli i ich milosci…

 Drugie, no coz, od 2 lat systematycznie usycha z jednej strony ale mimo to na wiosne wypuszcza kolejne listki i delikatne cudnej urody rozowe kwiatki… uschnieta polowa zostala wycieta ( dla bezpieczenstwa) a w jej miejsce powstal domek na drzewie, ktory uzupelnia pustke jaka powstala i obecnie jest pewnym “wsparciem” dla tej czesci, ktora pozostala…

Drzewa pewnie nie uratujemy bo wszystko ma swoj czas… ale poki co pielegnujemy i cieszymy sie ze wspolnego towarzystwa…bo kto wie ile jeszcze czasu nam pozostalo…

A babcia…nadal zycje…nieco osamotniona po smierci dziadka podupadla na zdrowiu ale jeszcze jest wsrod nas…krucha jak 2-gie drzewo ale jest i to najwazniejsze !

Mysle,ze nadejdzie czas aby pozegnac zarowno ja jak i drzewo, ktore pewnej wiosny juz nie wypusci nowych listkow…lecz wspomnienia nie usychaja, sa , trwaja i beda trwac a my kiedys, jak juz przyjdzie ten czas ... posadzimy nowe dwa drzewa aby wspoltworzyly kolejna historie...




5 komentarzy:

  1. Wspaniała opowieść, o miłości, przemijaniu, radości... Dziękuję, znowu się wzruszyłam czytając Twoją opowieść...

    OdpowiedzUsuń
  2. to nie opowiesc Dorotko...to samo zycie...a ja mialam szczescie poznac ta cudna staruszke:)...

    OdpowiedzUsuń
  3. No, tak... życie... Ale sposób w jaki je opowiadasz, przedstawiasz, czyta się jak dobrą książkę... Nie sposób się od tego oderwać... Może i dlatego, że to wszystko realne... Będę stałym gościem u Ciebie, jeśli pozwolisz...

    OdpowiedzUsuń
  4. ....kolejne krople wzruszenia powoli kapią na pulpit komputera,przy którym z pasją czytam każdą Twą opowieść Kochana.Jak tak dalej pójdzie...dnia pewnego klawiatura odmówi mi posłuszeństwa :)a swoją drogą, opowieść oparta na faktach, powalająca!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Giziu...jak sobie przypomne te emocje sprzed 2 lat...wzruszam sie bezustannie!
    Dzisiaj akurat rozmawialam z wnuczka "naszej" babci....i babciunia juz jest chyba u kresu swojej drogi...wiesz az mi lzy w oczach stanely...
    Miesiac temu posadzilismy nowe drzewo obok tego, ktore zostalo...a zrobilismy to dlatego,ze po lecie bardzo zmarnialo, bardzo!
    niby samo zycie a jednak...smutno...
    sciskam!

    OdpowiedzUsuń