1-szy czerwca 2005 roku...1-szy czerwca Dzien Dziecka...dzien, ktory przez uwczesne 27 lat nieustanie kojarzyl mi sie z cieplym usiechem ukochanej mamy.
Tego dnia w wyjatkowy dla siebie sposob okazywala to co najcudowniejsze...choc rownie dobrze kazdego innego dnia czulam niemal ta sama matczyna, nieopisana milosc... Mimo,iz nie bylam juz dzieckiem ona nigdy nie zapominala o tym dniu...
Od 2005 roku jest to jeden z najtrudniejszych dni...mam syna i staram sie aby i jemu dostarczac w tym dniu to wszystko czego sama doswiadczylam jako dziecko lecz mimo uplywu 7 lat jeszcze nie jestem gotowa...
To wlasnie wtedy na moich rekach po 4 lata ciezkich zmagan z choraba odeszla moja mama, moja kochana mamusia...najcudowniejszy czlowiek jakiego poznalam i z utrata ktorego nigdy sie nie pogodze...
Miedzy innymi jej brak spowodowal,ze podjelam decyzje o opuszczeniu rodzinnego domu i wyjazdu daleko stad...by zaczac nowy rozdzial zycia, by nie czuc bolu, tesknoty za tymi, ktorzy odeszli...
Za Polska i domem zaczelam tesknic juz pierwszego dnia gdy tylko wysiadlam z samototu i uswiadomilam sobie gdzie jestem...
Miliony razy w glowie pytalam sama siebie co ja tutaj robie, gdzie wlasciwie jest moje miejsce, czy postepuje slusznie...
Z roznych przyziemnych i mniej waznych powodow do Polski pojechalam dopiero po 2.5 roku pobytu we Francji.
Wakacje spedzone w rodzinnym domu, ktory byl moja oaza szczescia i tesknot planowalam z najmniejszymi szczegolami...nocami snilam jak otwieram drzwi i widze to co pozostawilam tak dlugio czas temu...
Podczas naszego wyjazdu domem "opiekowali" sie znajomi, ktorzy przez pewien czas tam zamieszkali...
W noc poprzedzajaca wylot do Polski nie moglam zasnac, emocje, radosc, szczescie nie pozwolily na wyciszenie i odprezenie.
Rano o godz 6-tej juz bylam gotowa aby tak jak 2.5 roku wczesniej z walizkami jechac na lotnisko...aby odbyc tak wazna podroz w moim zyciu...tym razem nie byl to wyjazd lecz "powrot" do korzeni...do kraju, rodziny, do rodzinnego domu, ktory byl moim najwiekszym skarbem...
Podroz ciagnela sie niemilosiernie choc sam lot uplynal nam bardzo milo... moje chlopaki spali a ja patrzeac w chmury juz jedna noga przekraczal prog domu...
Po przesiadce w Berlinie i malych opoznieniach...wracalam tam gdzie zostawilam swoje serce...
Nadchodzil wieczor a ja jak dziecko cieszylam sie z kazdego kilometra, ktory przyblizal nas do celu podrozy...
Po przekroczeniu granicy Niemiecko-Polskiej oboje z mezem jak dzieci cieszylismy sie,ze jestesmy juz w domu choc tak naprawde do domu brakowalo jeszcze wiele kilometrow.
Przez okno pokazalismy synowi granice a on widzac nasza radosc ( czym nas bardzo rozsmieszyl) krzyknal:
Mamusiu, to Polska !
Jestesmy w Polsce!
Jestesmy juz w domu!!!!!
Mamusiu jak tu PIEKNIE!!!!!
Wszystko by sie zgadzalo gdyby nie fakt,ze po minieciu granicy dluzszy czas jechalismy droga wzdluz lasow i pol... nie wiem co tak zachwycilo mojego syna ale zapal i radosc z jaka wypowiadal te zachwyty...zapamietam do konca zycia.
W sumie przez 2.5 roku niemal codziennie ogladalismy zdjecia z Polski, zdjecia domu...wiec i jego radosc nie miala konca.
O godz 22-iej przekrecilam klucz w drzwiach...byla to chwila o jakiej nieustannie marzylam przez tak dlugi czas, nigdy wczesniej i juz nigdy pozniej nie czekalam na nic az tak bardzo, z taka tesknota, marzeniami i wspomnieniami...
Mateusz przez cala droge opowiadal jak bedzie wygladala jego pierwsza noc w "starym" czerwonym lozku , ktore kupilismy rok przed wyjazdem, jak bardzo sie stesknil za swoimi zabawkami ...a ja wiedzialam,ze bedzie to wyjatkowa noc w starej sypialni....ze bedzie to pierwsza noc od tak dawna, kiedy zasne spokojna, szczesliwa i niemal pijana ze sczescia,ze wrocilam...ze jestem tutaj gdzie byc powinnam, nie wazne,ze na kilkanascie dni, wazne,ze tej jednej nocy nie bede tesknic, plakac w poduszke...bede upajac sie swoim szczesciem...
....gdy otworzylam drzwi zanim zapalilam swiatlo w dobrze znanym miejscu poczulam dziwny zapach i nie byl to przyjemny zapach...
Zapalone swiatlo niemal zwalilo mnie z nog.. w calym domu panowal odor...kuchnia, toalety... przypominaly wspomnieniem miejskie szalety...
Nigdy nie zapomne miny 5.5 letniego syna, jego spojrzenia, rozczarowania i zawodu...gdy powiedzial do mnie:
Mamusiu ale to nie jest nasz domek?!
Jest kochanie..., to jest nasz domek...
a on cichutko zapytal: ale kto to wszystko zrobil????
....w pokoju synka zostalo jedynie jego czerwone lozko, lozko bez ulubionej poscieli...a niegdys blekitny dywan zmienil sie w szara smierdzaca szmate...
...Tej nocy nie zmrozylam oka, nigdy w zyciu nie bylam tak zrozpaczona i rozczarowana...mimo wsparcia i pocieszania meza nie moglam przestac plakac...plakac i zrozumiec....
...Kolejnego dnia rano mialam spotkac sie z rodzina z przyjkaciolka, za ktora nieziemsko tesknilam...czekalysmy na to od dawna, odliczajac kazda minute...
Poranek odslonil jeszcze wiecej niz widzialam przy zapalonym swietle mienionego wieczoru... zalamalam sie totalnie i nie maila sily na nic...
Cale to zdarzenie rozbilo mnie na kawalki, moje wspomnienia tego co zostawilam zamykajac drzwi, oczekiwania syna, ktory tesknil nie mniej niz ja...myslalam,ze peknie mi serce i to wcale nie byla przenosnia...
Opuchnieta od placzu , zmeczona po nieprzespanych jak roznych 2 nocach siedzialam na sypialnym lozku zastanawiajac sie dlaczego....??????
Nie maial ani sily ani checi aby zaczac szukac wspomnien i odtworzyc dom sprzed 2 lat...gdy nagle zobaczylam ja...moja przyjaciolke, ktora stala w progu niemniej steskniona i szczesliwa niz ja,ze w koncu jestem choc gdy zobaczyla mnie zapewne sie przerazila, bo nie tak planowalysmy nasze spotkanie po latach...
Gdy ona otrzasnela sie po szoku tego co zobaczyla, swtierdzila,ze nie ma na co czekac, tylko bierzemy sie za sprzatanie, czyszczenie....ze DAMY RADE!
Zostawila mnie w sypialni i wrocila do siebie po caly zapas srodkow czystosci...
Maz zabral Mateusza do swoich rodzicow, nawet on nie chcial aby maly przebywal w "takim" domu...
Nie chcialo mi sie nic sprzatac, bylam tak rozczarowana, w ogromnym bolu...a w myslach wpominalam jedynie osobe mi najblizsza i wciaz mowilam: mamus, gdzie jestes, dlaczego cie nie ma?!!!!...jak to boli, jak to wszystko mozliwe, nie dam rady...dlaczego...gdzie jestes??????
Gdy zostalam sama w oczekiwaniu na powrot przyjaciolki weszlam do pokoju Mateusza aby otworzyc okno i przewietrzyc ten zaduch, ktory wypelnial caly dom.
Gdy uchylilam okno, wychodzac z pokoju uslyszalam pewien dzwiek...odwrocilam sie i zobaczylam,ze przez otwarte okno wlecial do pokoju piekny niebiesko-fioletowy golab...wygladal jak cudo, taki piekny, delikatny i tajemniczy....
Jak zahipnotyzowana stalam w progu i patrzylam na jego piekne oczy, ktorymi na mnie patrzyl....patrzyl nieustannie...
Wrocilam, usiadlam na lozku Mateusza a on wlecial dalej i usiadl na oparciu kanapy.
Lzy plynely mi po policzkach a on siedzial i patrzyl, w jego oczach dostrzeglam piekno, nieopisany spokoj i wyciszenie....
Pierwszy raz od przekroczenia progu domu poczulam pewne cieplo...
Tylko ON i ja...wpatrzeni w siebie przez ok 30 minut...mysli klebily mi sie w glowie...sama nie dowierzalam w to co widze i co czuje w tamtej chwili...
Nagdle uslyszalam odglos trzaskajacych drzwi wejsciowych...to byla ona, wrocila z wielkimi torbami pelnymi plynow, proszkow i odswierzaczy powietrza...a on ...prawie nie drgnal, po woli nie odrywaja ode mnie wzroku wskoczyl na parapet...lecz nie odfrunal przez otwarte caly czas okno.
Gdy weszla Gizia i go zobaczyla...az zaniemowila...patrzyla na mnie i na niego wpatrzonych w siebie...
To byly magiczne chwile...
Na poczatku to ona szorowala, odkurzala i sprzatala moj dom a ja chodzilam za nia ze scierka... i tak naprawde nie robilam nic, zupelnie nic...myslalam jedynie o nim, tym pieknym i magicznym ptaku..
Ona probowala odwrocic moja uwage, robila wszystko abym wrocila do siebie i wziela sie w garsc.... i tak po prawie 2 godzinach zaczelam czyscic brudne okna...
....a on tam caly czas byl i patrzyl na mnie, wciaz mnie obserwowal... a ja co pewien czas zagladalam aby sprawdzic czy to nie sen...i to nie byl sen a ona zrobilamu zdjecie...
W pewnym momencie pomyslalam sobie,pierwszy raz od wczorajszego wieczoru,ze ...DAM RADE, ze sie nie zalamie, doprowadze dom do dawnego wygladu i spedze mimo przeciwnosciom losu swoj wyteskniony urlop...wlasnie tu, tak jak marzylam!
...ponownie usiadlam na lozku Mateusza i patrzac mu w oczy powiedzialam: DAM RADE ! bedzie dobrze!...i otaralam ostatnie lzy....
Po krotkiej chwili glab podszed do mnie po parapecie, niemal na wyciagniecie dloni, spojrzal ostatni raz na mnie swym cieplym spojrzeniem... i po woli wycofal sie w strone otwartego okna i ....odfrunal....odfrunal ale zostawil mnie juz calkiem inna, wyciszona, pogodzona z losem i pelna energi i wiary...
Tamten dzien byl wyjatkowy...po poludniu gdy poszlam na cmentarz do moich rodzicow...siedzac na lawce ...na przeciwleglym drzewie dostrzeglam golebia...a raczej dwa, ktore przez chwile popatrzyly na mnie i....odlecialy...
Nigdy nie zapomne tego dnia...
Nigdy nie zapomne tego co zrobila dla mnie Gizia... nigdy ....wlasnie takie chwile uswiadamiaja nam co znaczy przyjazn...
DZIEKUJE kochana,ze jestes...
Po okolo 2 dniach dom zostal odnowiony, czesciowo odmalowany , wyczyszczony... a my spedzilismy reszte urlopu probujac doszukiwac sie samych pozytywnych rzeczy otaczajac sie najblizszymi...
...a ON...taki piekny i magiczny... a moze raczej ONA na zawsze pozostanie w moim sercu...
Od 7 lat moja mama kojarzy mi sie jedynie z aniolem bo za zycia wlasnie taka byla, wiec i w moim tutejszym domu ich nie brakuje...gdy patrze na nieza kazdym razem widze ja...a od 3 lat rowniez golebie zyskaly inne znaczenie...
Giziu... to Ty uchwycilas go na zdjeciu...i zrobilas najwiecej ile mozna bylo ... dziekuje raz jeszcze.... i wciaz tesknie...
Betysiu, witaj... Nie doczytałam do końca... Rozpłakałam się jak dziecko... Czułam Twoje emocje i Twój strach... Jeszcze nie mogę dojść do siebie... Jurto napiszę więcej... Za bardzo jestem uczuciowa, dzisiaj...
OdpowiedzUsuńDorotko...to bylo dla mnie najtrudniejsze... z tego co napisalam kiedykolwiek...ze wzgledu na wspomnienia ...
OdpowiedzUsuńale chcialam pokazac czym jest wielka milosc i prawdziwa przyjazn...
pozdrawiam i sciskam.
Nieziemska historia, trudno opanować łzy i wzruszenie czytając Twoją opowieść.
OdpowiedzUsuńA i serce zabolało jak poczułam to, co Ty mogłaś poczuć, stojąc na progu domu, w mojej głowie trudno pomieścić takie ludzkie zachowania.
Mam nadzieję, że teraz Twój rodzinny dom jest pod lepszą opieką.
Pozdrawiam ciepło.
To jedna z tych chwil,kiedy ze wzruszenia brak słów.....kocham i tęsknię!!!!
OdpowiedzUsuńAndulko:)...historia smutna lecz prawdziwa...
OdpowiedzUsuńDom obecnie pozostaje w niezmiennym stanie odkad go widzialam ostatni raz...a wiec kazda kolejna wizyta to juz czysta rozkosz..., nieopisana radosc i szczescie...
pozdrawiam i dziekuje...
Giziu (malvinko)...ja tez kocham i tesknie nieziemsko...bardziej niz myslisz kochana...
OdpowiedzUsuń